Pomysł zachęcania obywateli, by przekazywali pieniądze na wojsko, pozornie wygląda na absurdalny. Po co żonglować rozwiązaniami podatkowymi, by uzyskać jakiś – zapewne niewielki – strumyczek pieniędzy dla armii? W dodatku część z tych środków mogłyby utracić z reguły bardzo dobrze działające organizacje pożytku publicznego. Zresztą jeśli ktoś chce przekazać swoje pieniądze na obronność, może to zrobić i teraz, przeszkód nie ma. Tylko chętnych jakoś brak.

A jednak ten pomysł może mieć sens. Bo czy Polacy rzeczywiście na szerszą skalę wspierali na przykład organizacje charytatywne, zanim została wprowadzona możliwość przekazywania 1 proc. podatku na ich rzecz? Nie, potrzebowali bodźca. Być może taki bodziec jest również potrzebny w przypadku obronności. Owszem, można powiedzieć, że kwestie obronne należą do państwa i są opłacane z naszych podatków. Tylko że do zadań państwa należą też służba zdrowia, opieka nad chorymi czy edukacja. A jednak te sektory chętnie wspieramy darowiznami czy pieniędzmi z 1 proc. Czemu coraz bardziej palące kwestie obronne miałyby być wyłączone spod takiej obywatelskiej aktywności?

Wprowadzenie zachęt przy wspieraniu wojska byłoby też niezwykle istotnym testem dla państwa. Przecież te środki byłyby przekazywane de facto rządowi czy Ministerstwu Obrony, a nie sektorowi pozarządowemu. Pytanie, czy ludzie mają na tyle zaufania do państwa i jego organów, żeby powierzać im jakiekolwiek dodatkowe pieniądze? Czy po prostu uwierzą w to, że te środki nie zostaną w taki czy inny sposób zmarnowane? Jeśli zatem zostaną wprowadzone zachęty, a przekazywaniem pieniędzy na wojsko nie zainteresuje się pies z kulawą nogą, odpowiedź będzie jednoznaczna: nie wierzymy w efektywność państwa nawet w tak ważnej dziedzinie, jaką jest obronność.