Z jednej strony absurdem był przecież brak możliwości zrzeszania się w związkach potężnej części pracujących. To naruszało prawa obywatelskie, stało w sprzeczności z logiką i zdrowym rozsądkiem. Jednocześnie warto zadać pytanie, jakie skutki przyniesie wyrok Trybunału.
Oczywisty wydaje się wzrost liczebności związków, czyli coś, na czym ich liderom niesłychanie zależy wobec marniutkich wskaźników tzw. uzwiązkowienia w Polsce. Co będzie dalej? I tutaj zaczyna się cały problem.
Specyfika ruchu związkowego w naszym kraju polega bowiem na tym, że jest on najskuteczniejszy i najgłośniejszy w przedsiębiorstwach będących w tej czy innej formie własnością państwa. Tutaj można najwięcej wykrzyczeć i ugrać. A przeciwnik bywa chwiejny i czasami skłonny do ustępstw.
Inaczej w firmach prywatnych i nie sądzę, żeby werdykt Trybunału zmienił cokolwiek w sposób szybki i radykalny. Prywatni właściciele – jakkolwiek by to zabrzmiało – nauczyli się radzić sobie ze związkami, paradoksalnie zwłaszcza wtedy, gdy prezentują one postawę radykalną. Znacznie skuteczniejsi, jeżeli chodzi o prawa pracowników, są związkowcy mniej efektowni, ale potrafiący negocjować i przekonywać pracodawców do swoich racji. Należy się obawiać czy będzie to równie łatwe po wzmocnieniu związków przez pracujących na podstawie umów i przez samozatrudnionych.
A przecież warto, żeby wyrok Trybunału stał się początkiem szerszego procesu cywilizowania rynku pracy bez etatu. Czy jednak będzie do tego klimat?