Przekraczanie granic opodatkowania to bezmiar ludzkiej krzywdy, upokorzeń, bezprawia. A jednocześnie pychy, zadufania i arogancji władzy publicznej, przekonanej o swojej nieomylności.
Władzy, która najczęściej czuje się zwolniona od namysłu, jakie następstwa wywołuje opodatkowanie w majątku podatnika; której obca jest znajomość sformułowanej przez Davida Ricardo reguły edynburskiej. Która nie chce i nie potrafi zrozumieć, że w popełnionych przez nią błędach i niewłaściwych wyborach kryje się zalążek oporu podatkowego, a bywa, że i radykalnego buntu. Władzy, która powołując się na konieczność budowy sprawnego państwa, sięga do „sakiewki podatnika", ale kosztem ludzkiej wolności. Władzy, która znacząco zdeformowała ideę opodatkowania. A jako kierunkową przyjmuje dyrektywę: „robię to, na co mam ochotę. Wolno mi".
To budzi sprzeciw. A przy tym takie myślenie sprawia, że podatnik odwzajemnia się obojętnością na los państwa; pokazuje władzy plecy. Uczy się niewrażliwości na obowiązki podatkowe.
Władza publiczna musi mieć świadomość, że jest zawsze odpowiedzialna za kształtowanie postaw wobec obowiązku podatkowego. Nikt z niej tej odpowiedzialności nie może zdjąć. I nie może jej od siebie odrzucić.
Dalej niż konstytucja
W takim stanie legislacji podatkowej pojawia się propozycja wprowadzenia do ordynacji podatkowej art. 2a w brzmieniu: „Niedające się usunąć wątpliwości co do treści przepisów prawa podatkowego, rozstrzyga się na korzyść podatnika".