Fakty są takie, że spada w Polsce bezrobocie i coraz częściej powraca stwierdzenie, że rynek staje się rynkiem pracownika. To zaś wymusza na pracodawcach oferowanie zatrudnionym bardziej wymyślnych zachęt. Po to, aby zatrzymać ich w firmie lub przewidzieć ich decyzję o ewentualnym odejściu. Korzystają też na tym kandydaci kuszeni do pracy różnymi metodami.
Już nie chodzi o wyższe zarobki czy dodatkowe profity, ale np. o zaoferowanie takiego szkolenia, którym pracownik szczególnie się interesuje. Skąd pracodawca może o tym wiedzieć? Śledzi jego aktywność w sieci, to, jakie strony z kursami przegląda, gdzie wynajduje wakaty.
Z kolei na zlecenie pracodawców specjaliści od HR i rekrutacji pracowników przeszukują też zasoby internetu oraz lustrują profile w mediach społecznościowych. Przy wykorzystaniu tych źródeł wiedzy można zarówno zweryfikować życiorys kandydata, jak i skontaktować się z dotychczasowymi współpracownikami i uzyskać od nich referencje. Choć musi się to odbywać za wiedzą i zgodą rekrutowanego, taka praktyka budzi wątpliwości z uwagi na cel tego monitoringu.
Nowoczesna technologia coraz częściej usprawnia też organizację pracy w firmie. Przybywa firm, które oprócz papierowych akt osobowych podwładnych prowadzą je też w formie elektronicznej. Niektóre dokumenty mają wyłącznie zdigitalizowaną postać, np. rozkład czasu pracy.
Te nowinki nie mogą jednak przesłonić innego obrazu rynku zatrudnienia. Wciąż sporo jest na nim przykładów bezumownego świadczenia pracy, co próbują wyeliminować inspektorzy pracy. Gdy przychodzą do firmy, pracodawcy tłumaczą się, że jeszcze nie minął termin na zawarcie umowy czy zgłoszenie do ubezpieczeń. Zwraca na to uwagę mecenas Piotr Wojciechowski.