„Rzeczpospolita" opisuje, jak oszust, który chciał zarobić kosztem ZUS, trafił za kraty.
Sprawy by nie było, gdyby nie dociekliwi urzędnicy. Ci przeprowadzili śledztwo i ustalili, że pani podpisała z panem umowę o pracę, ale nie przepracowała ani jednego dania, a pracodawca nie zdążył wypłacić jej ani grosza wynagrodzenia. Za to pani zdążyła złożyć wniosek o świadczenie rehabilitacyjne – występują o nie osoby, które chorują ponad pół roku. Czujni jak detektywi urzędnicy odmówili zasiłku i złożyli doniesienie do prokuratury. Ta oskarżyła cwany duet o usiłowanie oszustwa i przekonała sąd, że ma rację. Biznesmen spędzi za kratami dziesięć miesięcy, kobieta dostała osiem miesięcy w zawieszeniu.
To zła wiadomość dla wszystkich, którzy próbują wyłudzić zasiłki z ZUS. Ktoś powie: to precedensowa sprawa, nie ma co się bać. Otóż nie. Urzędnicy potrafią przecierać szlaki, którymi potem mogą podążać ich koledzy z całej Polski.
Kilka lat temu ZUS zaczął sprawdzać, czy umowa to nieoskładkowane dzieło, czy zlecenie, do którego trzeba dopłacić niemałe składki. Najpierw kontrolował niemrawo, ale gdy zaczął wygrywać w sądach, liczba kontroli zaczęła rosnąć. I już w 2015 r. ZUS zażądał od firm składek za ponad 26 tys. osób. A z pewnością ta liczba będzie jeszcze wyższa. To za sprawą informatyzacji Zakładu – specjalny algorytm skuteczniej wskaże podmioty do kontroli.
Podobnie było w sprawie zwolnień lekarskich. ZUS przestał je sprawdzać na chybił trafił. Urzędnicy detektywi często z pomocą pracodawców typowali podejrzanych, czyli tych, którzy często przebywali na krótkich zwolnieniach, brali zwolnienia od różnych lekarzy czy wrzucali zdjęcia z wakacji na portalach społecznościowych w czasie, gdy mieli cierpieć w chorobie. W efekcie z roku na rok zwiększała się kwota wstrzymanych lub cofniętych świadczeń, osiągając całkiem pokaźne kwoty: 195 mln zł w 2015 r. i 203 mln zł w 2016 r. A od przyszłego roku za sprawą e-zwolnienia – lekarz prześle je od razu siecią do ZUS – skutecznych kontroli będzie jeszcze więcej.