Przecież chodzi nam o prawdę, nie o kłamstwo, ten uciążliwy chwast codzienności. Prawda jest święta, kłamstwo – nikczemne. Prawda was wyzwoli – słyszymy co chwila od polityków, kaznodziejów i współmałżonków. Ale jaka prawda i czyja?
„A cóż jest prawdą?" – spytał retorycznie Piłat, wahając się przed skazaniem pewnego krnąbrnego Galilejczyka. Zdefiniował w ten sposób postmodernizm kilkanaście wieków przedtem, nim komukolwiek taki termin przyszedł do głowy. „Prawda jest jak dupa; każdy siedzi na własnej" – zdefiniował jeszcze trafniej nieoceniony Lech Wałęsa. „Jam jest prawda!" – odpowiedział Piłatowi Galilejczyk, nim poszedł na ubiczowanie, a potem na krzyż. Nie jest to odpowiedź, która zadowoliłaby filozofów, bo tak rozumiana prawda wymaga wiary. Dobrze, jeśli prawda ma oblicze boskie; wszystko jedno – Jezusa, Buddy czy Jahwe. Ale jeśli jest to oblicze dyktatora, paranoicznego ideologa, plemiennego watażki?