We wczorajszym „Dzienniku ? Gazecie Prawnej” wyznanie to brzmi następująco: „W 1989 roku przychodzili do mnie, jako do szefa MSW, działacze opozycji, którzy byli tajnymi współpracownikami SB, wywiadu i kontrwywiadu. Naciskałem na guzik. Odbierał szef biura, w skład którego wchodziły archiwa. Prosiłem o przyniesienie teczki. Następnie dawałem ją mojemu gościowi. A on na zapleczu gabinetu wrzucał dokumenty do niszczarki.”
Jedyna różnica w stosunku do zeznań sejmowych jest taka, że wówczas Kiszczak powiedział, iż teczki do niszczarki wrzucał sam (tak czy owak, powtórnie przyznaje się do popełnienia przestępstwa, ale jemu to przecież niczym nie grozi). No i nie było przy jego słowach tak morderczej pointy: na pytanie „Kim były te osoby?” były szef bezpieki odpowiada: „Porządni ludzie ? działacze, politycy. Niektórych do dziś oglądam w telewizji”.
Trudno o bardziej cyniczne podsumowanie minionego dwudziestolecia. Wieloletni szef komunistycznego aparatu przemocy, zbrodni i łamania ludzi wystawia świadectwo moralności tym, którym oddał władzę ? tajnym współpracownikom SB, wywiadu i kontrwywiadu: „bardzo porządni ludzie”. A ci, którym oddał władzę, wystawiają świadectwo moralności jemu: „człowiek honoru”. Ręka rękę myje.
A jednak coś w tej sielance zgrzyta, skoro generał uznał za stosowne udzielić takiego wywiadu. Z jakiegoś powodu Kiszczak zechciał postraszyć „porządnych ludzi”, przypomnieć, ile o nich wie, i ile mu zawdzięczają. Opowieści o niszczeniu teczek towarzyszy przypomnienie, że miały one swoje duplikaty. Skądinąd wiadomo, że rok wcześniej, zanim tak łaskawie rozdawał porządnym ludziom ich teczki, kazał Kiszczak całą ich zawartość zmikrofilmować – są przesłanki, iż mikrofilmy te są nie tylko w Polsce. Skąd i po co to publiczne upomnienie? Człowiek honoru żali się, że spotykają go różne afronty. Mówi o tym, że nie zaproszono go na obchody rocznicowe rządu Mazowieckiego. Ale chyba nie tylko o to chodzi.
„Premier [Mazowiecki] powołał trzyosobową komisję, w której byli historycy: Andrzej Ajnenkiel, Jerzy Holzer i Adam Michnik. Po tygodniu ta trójka przybyła do MSW, mieli nieograniczony dostęp do teczek. Dostawali wszystko, o co prosili…” ? przypomina Kiszczak. Żadna nowość, ale jest jeden drobiazg ? po publikacji „Michnikowszczyzny” dostałem od internautów wiele relacji, także w formie wideo, ze spotkań, które odbywał Michnik w różnych stronach kraju. Zresztą są one także dostępne w sieci. Zawsze wyglądało to tak samo ? udaje się dorwać mikrofonu komuś, kto pyta, co robił szef „Wyborczej” w archiwach bezpieki, czego tam szukał i co znalazł. Sala, wypełniona „tą lepszą częścią polskiej inteligencji” zaczyna buczeć, tupać i ubliżać pytającemu, który natychmiast traci mikrofon, a Michnik z wyżyn sceny śmieje się i oznajmia: to wszystko bzdury! Nigdy nie byłem w archiwach bezpieki! Nigdy nie było żadnej „komisji Michnika”! I czasem jeszcze cytuje rozanielonej publiczności wierszyk „Kiedy Kara Mustafa, wielki wódz Krzyżaków”… Owacje, temat zakończony.