Nie będę głosował na Jarosława Kaczyńskiego. Z wszystkich możliwych powodów. Zanim wszakże je wyłuszczę, spróbuję "oczyścić teren". Nie żywię do Kaczyńskiego niechęci osobistej. Nie mam do niego pretensji. Prywatnie nie wyrządził mi żadnej przykrości ani tym bardziej krzywdy; owszem, nasze relacje – w czasach antykomunistycznej opozycji – układały się więcej niż poprawnie.
W 1981 roku współtworzyliśmy (m. in. wraz z… Bronisławem Komorowskim) Kluby Służby Niepodległości. W stanie wojennym przyjmowałem go do Ruchu Młodej Polski i drukowałem jego teksty w podziemnej "Solidarności Narodu". Gdy postanowił zmienić środowisko, rozstawaliśmy się w zgodzie, bez cienia jakiegokolwiek urazu.
[srodtytul]Największy destruktor [/srodtytul]
Moje opinie o Kaczyńskim nie mają zatem negatywnego podłoża emocjonalnego. Oceniam go tylko na gruncie publicznym, na płaszczyźnie wyłącznie politycznej. Ta zaś ocena wypada dlań druzgocąco. Nie będę na niego głosował – mało tego, podejmę próbę odwiedzenia od tego zamiaru każdego, kto zechce mnie wysłuchać – ponieważ uważam Jarosława Kaczyńskiego za największego destruktora polskiej polityki po 1989 roku.
Nie tylko polityki zresztą. Za grzech najcięższy – tym cięższy, że publiczny właśnie – poczytuję mu doprowadzenie do fatalnego podziału w społeczeństwie. Podziału raniącego, który głębokim cięciem przerzyna niemal wszystkie dziedziny życia: od kategorii etycznych poprzez estetykę i kulturę aż po najszerszą sferę cywilizacyjną. Polityka w gruncie rzeczy stoi dopiero u końca tego rejestru, stanowiąc zaledwie jego dopełnienie.