A prawda, jeszcze program. Zaraz, za czym to my byliśmy? A właśnie, związki partnerskie, dawać mnie tu ustawę, dyskutujemy. Że miało być in vitro? To skomplikowane, poza tym tu jest Polska, nie będziemy po łacinie ustaw pisać, geje to lepszy temat. W każdym razie na pewno wygodniejszy dla nas, partii rządzącej, niż nasze sukcesy w budowie autostrad.
Główna siła opozycji też nie zasypia gruszek w popiele. Właśnie, i przypomniała sobie, że zawsze była za ochroną życia, pełną, żadnych wyjątków, żadnych kompromisów. Takie mamy stanowisko od zawsze, a konkretnie od lat czterech. Bo wcześniej, panie, w 2007 roku, ten rozbijacz i awanturnik Marek Jurek chciał całkowicie aborcji zakazać, a kiedy mu prezes grzecznie wytłumaczył, że mowy nie ma, to własną partyjkę założył. Nóż w plecy wbił, zdrajca i poturczeniec.
Teraz niemal identyczną ustawę złożyło 600 tysięcy obywateli. PiS nie tylko, jak nakazuje dobry obyczaj, nie odrzucił na starcie projektu, który poparło tylu Polaków, ale też – jak jeden mąż – był za tym, by uchwalić go jeszcze w tej kadencji.
Już Jarosław Kaczyński nie przekonuje, skądinąd rozsądnie, że silne przegięcie w prawo, radykalne zaostrzenie ustawy poskutkuje tym, że następna ekipa równie radykalnie przestawi wajchę w lewo. Już nie słyszymy przestróg, że konserwatywny fanatyzm toruje tylko drogę zapateryzmowi, że lepszy ułomny kompromis, który w gruncie rzeczy nie jest żadnym kompromisem, lecz zwycięstwem obrońców życia, tyle że umiarkowanym, słowem, że lepsze to niż grożący w ramach odwetu model hiszpański. Już zawsze wierny prezesowi poseł Suski nie rwie na strzępy rozkładanego w sali posiedzeń komisji listu biskupa nierozumiejącego politycznych układanek.
Teraz są inne czasy. Idą wybory. A Kaczyński dobrze wie, że taka ustawa nie przejdzie, z czego się w gruncie rzeczy cieszy, bo to polityk, nie talib. Tym spokojniej przybiera pozę niezłomnego obrońcy życia, kiedy mu się to opłaca. Tak jak Donald Tusk drapujący się w szaty pierwszego zwolennika tolerancji i przyjaciela par homoseksualnych.