Wiadomo, że mur wokół getta miał powstrzymać żydowskich terrorystów, którzy podkładali w Niemczech bomby i ostrzeliwali osiedla, mordując dzieci i kobiety.

Takie bzdury pisze nie któryś z tępych osiłków z "antify", lecz okadzany profesor, guru nowej lewicy. Ale też nie jest od dawna dla nikogo, kto chce to widzieć, zaskoczeniem, że jednym z zasadniczych składników tożsamości tej nowej lewicy stał się zajadły antysemityzm kryjący się, tak samo jak w wypadku towarzysza Moczara, za zapewnieniem: "ależ nie jesteśmy wcale antysemitami, my tylko krytykujemy izraelski imperializm".

Na Zachodzie moda na lewicowy antysemityzm płynie z tchórzostwa dekadenckich elit przed radykalizmem islamskim, u nas z bezmyślnej skłonności salonów do małpowania według zasady: co Francuz wymyśli, to Polak polubi.

Jako najnowszy intelektualny "trynd" przyjęło się więc zrównywanie Izraela z III Rzeszą w środowiskach kolonizujących w coraz większym stopniu "Gazetę Wyborczą". Tę samą, która profanację pomnika w Jedwabnem przyjęła jako gratkę i okazję do oplucia rywali do tego stopnia, że aż trzech jej publicystów, przekraczając wszelkie granice nikczemności, opublikowało komentarze w duchu: "czekam, jakich intelektualnych wygibasów dokonają Piotr Zaremba, Rafał Ziemkiewicz czy Bronisław Wildstein, by wytłumaczyć swoim czytelnikom profanację pomnika".

Zamiast czekać na to, czego wiadomo, że nie będzie, ciekawiej zobaczyć, jakich intelektualnych wygibasów dokonują od dawna Wojciech Czuchnowski, Paweł Wroński czy Grzegorz Sroczyński  i ich koledzy, by nie zauważać  antysemityzmu w środowiskach  i ideologiach, które uporczywie  promują.