Można się zżymać, że cały rockowy bunt początku lat 80. był umiarkowanie autentyczny, skoro na jego czele stanął trzydziestolatek ze sporym doświadczeniem peerelowskiego szołbiznesu. Można się zżymać, że hymnem mojego pokolenia stała się "Autobiografia" pisana przez wąsatego tekściarza – zawodowca, który z niejednego pieca chleb jadł. Oczywiście można się zżymać, ale fakt pozostaje faktem: muzyka Perfectu żyła swoim życiem, wszyscy byliśmy w niej zakochani, a tłumy naprawdę wrzeszczały na koncertach "Chcemy bić ZOMO".
Hołdys ma więc u mnie dożywotni kredyt i kiedy dziś czytam jego agresywne, chamskie wręcz teksty, kiedy zdumiewa mnie przy tym jego, nazwijmy to, daleko posunięta naiwność, to mało mnie to rusza. W końcu nie podejrzewaliśmy go o to, że był ukochanym uczniem Leszka Kołakowskiego, nieprawdaż?
Ale Hołdys nie jest tu sam. Ma całkiem liczne grono nauczycieli. Na tyle liczne, że warto, w ślad za jego piosenką, spytać "Kogo skarcić za Hołdysa"? Oto zwykło się uważać, iż to młodość musi się wyszumieć. Także w polityce to młodzi posłowie są zwykle bezkrytycznymi lizusami i najdzikszymi zagończykami.
Tyle że w polskim, pożal się Boże, życiu publicznym dominuje tendencja odwrotna. Bo jak inaczej skwitować aktywność polityczną Władysława Bartoszewskiego czy Kazimierza Kutza? Maestria stylu Tomasza Wołka porównywalna jest tylko z eposami Jacka Kwiecińskiego z "Gazety Polskiej", a i tak obaj mogą czyścić buty Waldemarowi Kuczyńskiemu. Nikogo nie dziwi ani to, jak Antoni Macierewicz rozmienia na drobne własne zasługi, ani to, jak pogrąża się w szaleństwie Stefan Niesiołowski od dekady niezajmujący się niczym innym jak wylewaniem hektolitrów żółci. To prawda, politycy, publicyści, mędrcy z obu stron zawstydzają w bezpardonowych i żałośnie lizusowskich manifestach niejednego młodziaka.
Więc jeśli czegoś można Ci, Zbyszku, na sześćdziesiątkę życzyć, to jednego: nie u nich szukaj rozumu. Stać cię jeszcze na nonkonformizm, na bunt autentyczny, nie na beczenie w stadzie. Że jestem naiwny? No, skoro wolno Hołdysowi...