A przecież pohańbiony wicedyrektor Centralnego Ośrodka Sportu imć Wieczorek nie tylko nie jest żadnym fryzjerem, jak dramatycznie zapewniał w telewizji, ale nawet "nigdy w życiu nie miał nożyczek w ręku". Swoją drogą dramat człowieka, któremu nawet w przedszkolu i podstawówce nie pozwolono wycinać, musi być tak wielki, że mąż ten, w ramach kompensacji, sam postanowił wyciąć nam niezły numer, biorąc robotę, na której się ni w ząb nie zna. Broni się przy tym, że kompetencji ma tyle co salonów fryzjerskich, ale – jak zapewnia jego ministerialna promotorka – to te pierwsze zdecydowały. Dobra, dość kpin.
Jeśli w całej tej historii coś jest naprawdę żałosne, to – oprócz kompetencji nowego dygnitarza – fakt, że media rzuciły się wyłącznie na słowo "fryzjer". Gdyby był księgowym, mógłby sobie jako wiceminister odpowiadać i za policję, a co tam, ale fryzjer?! Hańba!
Ja jednak wolałbym, by uroczą panią minister, która, jak zauważył jeden z dziennikarzy, wprowadziła do naszego życia publicznego "całkiem nowy wymiar ignorancji", spytano, skąd ona imć Wieczorka wytrzasnęła? I jakim cudem ot tak, po uważaniu, bez konkursu usadowiła go na dyrektorskiej posadzie? Oczywiście nikt Muchy o to nie pytał, bo też i wszyscy wiemy. Ona po prostu zatrudniła kumotra. Mało tego, jest teraz dumna, bo nowy dyrektor będzie jej szczerze oddany i wierny.
Tak łatwo przyzwyczailiśmy się do tego, że każda władza obsadza posady swoimi ludźmi, że nawet gdy znajdzie się taka, jak ta, która bije przy tym rekordy bezwstydu, to nie wzbudza to już naszego oburzenia. O wicedyrektorze pisali już wszyscy. I nic. Głos zabrał nawet premier. Powiedział, że po efektach wieczorkowej pracy przekonamy się, czy się do niej nadawał. Pytana z kolei o swe kompetencje minister Mucha rzuciła z rozbrajającym uśmiechem, że się dopiero uczy.
Rozumiem i popieram. Ale czy naprawdę nie taniej byłoby w szkole?