Franciszek Smuda został wybrany przez aklamację. Kibice pamiętali, jakich wzruszeń im dostarczył, prowadząc drużynę Widzewa w Lidze Mistrzów, a potem Wisłę, Zagłębie czy Lecha. Do dzisiaj dźwięczy im w uszach apel komentatora radiowego do sędziego: „Kończ pan, panie Turek". Tak się buduje wizerunek.
No więc kiedy Franciszek Smuda, człowiek odpowiedzialny, nie odniósł sukcesu na Euro, nie mógł sobie miejsca znaleźć. Do ostatniego meczu był jednym z najpopularniejszych ludzi w Polsce. W ciągu półtorej godziny świat mu się zawalił. W poczuciu porażki zamknął się na trzy dni w mieszkaniu, wyłączył telefon, telewizor i radio.
Nie chciał wiedzieć, co o nim mówią, piszą i dopiero kiedy żona uświadomiła mu, że nic się nie stało: „Franiu, nic się nie stało, nikogo nie zabiłeś", postanowił wyjść do ludzi. Wtedy przekonał się, że jest lepiej, niż myślał. Ludzie nie ubliżają mu ani nie rzucają w niego butelkami. W dodatku przyjął go zarząd PZPN i podziękował za pracę, jakakolwiek ona była. Można żyć dalej, chociaż drugiej szansy 64-letniemu trenerowi już PZPN nie da.
Milicjanci zatrzymywali ruch
Ze Smudą pożegnano się w sposób cywilizowany. Kazimierz Górski nie miał tyle szczęścia. Jego wybór na trenera kadry w ogóle nie odbił się echem. Późną jesienią 1970 roku mianował go na tę funkcję prezes PZPN Wiesław Ociepka. Nie był to człowiek jakoś szczególnie wyedukowany i bywały, za to minister spraw wewnętrznych. Być może nawet pytał kogoś o zdanie, ale, podobno, brał przede wszystkim pod uwagę fakt, że w roku 1945 Kazimierz Górski nosił mundur Ludowego Wojska Polskiego, widziano go na czołgu T-34 i stawiał w Warszawie zręby nowej państwowości. Ociepka uznał więc, że choć od wojny upłynęło ćwierć wieku, to jest wystarczający powód, aby powierzyć Górskiemu los narodowej reprezentacji. Tym bardziej że byłemu wojskowemu zawsze można dać rozkaz.
Pan Kazimierz nic o tym nie wiedział, w dodatku nie wytworzył w sobie uczucia wdzięczności. Robił swoje, a ponieważ wygrywał, prezes nie miał go za co stawiać na baczność. Wkrótce Kazimierz Górski stał się popularniejszy niż Mieczysław Fogg, o zdjęcia z trenerem zabiegał Edward Gierek, a milicjanci zatrzymywali ruch, żeby samochód wiozący pana Kazimierza mógł przejechać bezpiecznie przez skrzyżowanie.