„Zdajemy sobie sprawę, że zachowanie grupy mogłoby być dla niektórych obraźliwe” - mówił o Pussy Riot rzecznik Białego Domu. Czy odważyłby się użyć takiego sformułowania w przypadku antyislamskiego filmiku, określając półtora miliarda muzułmanów mianem „niektórych”? A może pan rzecznik nie do końca zdawał sobie sprawę, kogo Pussy Riot obraziły swoim koncertem w cerkwi i że wyznawców prawosławia, którzy mogli się poczuć obrażeni, jest na świecie 300 milionów (a przecież zniesmaczeni powinni być de facto wszyscy chrześcijanie)? A może - aż strach stawiać tak ryzykowne tezy - dla obecnej administracji USA są jednak religie „równe” i „równiejsze”.
Warto wspomnieć, że w ramach solidarności z Pussy Riot słynna organizacja Femen rozpoczęła akcję ścinania krzyży - piła mechaniczna nie oszczędziła m.in. krzyża upamiętniającego ofiary NKWD (co świadczy o tym, że niewiasty z Femenu chyba nie do końca wiedzą, co ścinają i po co). Na wygłupy w cerkwi można jeszcze machnąć ręką, ale ostentacyjne niszczenie najważniejszego symbolu chrześcijaństwa to już nie przelewki. Gdyby ktoś chciał zadać równie bolesny cios wyznawcy islamu, powinien na jego oczach spalić Koran.
Wyobraźmy sobie teraz, że w kilku miastach Rosji dziewczęta z Femenu, wywijając przed kamerami nagimi biustami, rytualnie bezczeszczą świętą księgę islamu. Myślę, że jeszcze tego samego dnia wszystkie rosyjskie ambasady w krajach muzułmańskich poszłyby z dymem, a w moskiewskim metrze wysadziłoby się kilku zamachowców-samobójców.
Oczywiście, performerki z Pussy Riot nie zapracowały sobie na dwa lata łagru. Raczej na politowanie. Nad ich żenującym happeningiem powinniśmy spuścić zasłonę milczenia.
Ale godne politowania jest też zachowanie politycznych elit Ameryki i Europy Zachodniej. Kpiny z chrześcijaństwa okazują się sztuką, a ich autorzy wymagają specjalnej ochrony. Szyderstwa z islamu są zaś niedopuszczalne, a szydercy są z miejsca wykluczani poza nawias społeczny.
Wychłoszcz sobie Jezusa
Sprawa Roberta Frycza nie ma rzecz jasna nic wspólnego z religią, jednak wpisuje się w ten sam scenariusz. Powiedzmy sobie szczerze, członkinie Pussy Riot nie zostałyby ukarane (a przynajmniej nie tak surowo), gdyby w ich piosence nie pojawił się Putin. Z miejsca urosły do rangi głównych przeciwniczek reżimu, co samo w sobie było dość groteskowe.
#Robert Frycz nie stanie się zapewne ikoną oporu wobec krwawej tyranii Tuska, choć nie wykluczam, że niektóre gazety mianują go „Drugim Więźniem Politycznym III RP” - po „Staruchu”. Tak czy inaczej proces Frycza przybliża nas do kremlowskiego ideału sądownictwa (co ciekawe, w tym samym czasie wybuchł skandal wokół sędziego Ryszarda „Proszę się nie martwić” Milewskiego, co prowadzi nas do jednego wniosku: fajne mamy sądy, a sędziów jeszcze fajniejszych).
Frycz wykazał się brakiem roztropności. Wystarczyło przecież, by obok gry z Bronisławem Komorowskim jako cel na jego witrynie pojawiła się strzelanka z ojcem Rydzykiem. Albo nawet z samym papieżem. Albo link pt. „Wychłoszcz sobie Jezusa”. Wtedy jego skazanie spotkałoby się z natychmiastową interwencją Departamentu Stanu, Auswärtiges Amt, Catherine Ashton i Paula McCartneya.