Kaczyński dyktuje premierowi warunki

Generalnie Polacy nie chcą się poświęcać dla kraju. A do tego zachęca ich PiS. To ogromna zmiana, jaka zaszła w naszych nastrojach przez ostatnie dwie dekady - mówi specjalista od retoryki w rozmowie z Mariuszem Cieślikiem

Publikacja: 18.10.2012 22:17

Kaczyński dyktuje premierowi warunki

Foto: Fotorzepa

Jaką narrację snuje teraz Donald Tusk? Co się w ostatnich tygodniach zmieniło, że stała się ona mniej przekonująca dla wyborców?

Jacek Wasilewski:

Wrogiem jest nadciągający kryzys, co zdefiniował już PiS, szykujemy się do wojny. W tej sytuacji Donald Tusk został wepchnięty przez opozycję w rolę premiera nie na te czasy. Przedstawiany jest jako polityk, a nie fachowiec, profesjonalista. Bo teraz to wszystko będzie naprawdę, zabawa się już skończyła. Premier, koncentrując się na konkretnych liczbach i organizując kolejne konferencje prasowe ministrów, w domyśle fachowców, chce uchodzić za człowieka odpowiedzialnego, który liczy się z każdym groszem. Rozbujana europejska łajba może przy przechyłach opróżnić nam kieszenie, więc odpowiedzialność Tuska ma przejawiać się w przesłaniu, że jest kapitanem statku, który chroni nasze pieniądze - w tym wypadku „każde bez wyjątku miejsce pracy". Ta "ofensywa w obronie" to apel do "małego serca": bronimy pensji i samochodów, a może nawet tego, żebyście mieli na spłatę rat kredytów. Właściwie to taki kapitan zrobiony z ochroniarza w banku. Trudno, żeby coś takiego porwało wyborców.

Kiedyś porywało. Każda medialna ofensywa premiera była skuteczna.

Być może ta okaże się skuteczna w dłuższej perspektywie, kiedy Polacy z miłym zaskoczeniem zajrzą do swego portfela. Tymczasem niezłym zabiegiem jest apelowanie do wszystkich sił politycznych o odpowiedzialność. Idzie sztorm, więc wszystkie ręce na pokład: stąd „prośba", która żadną prośbą nie jest, by PiS i Solidarna Polska, działały na rzecz kraju w Parlamencie Europejskim, nie pozwalając złym brytyjskim konserwatystom zabrać nam kasy z unijnego budżetu. Tusk chcąc nie chcąc przysposabia figurę zdrajcy, którego, jakby co, będzie można obarczyć winą za nasze puste portfele. Poza tym konsekwentnie przedstawia się jako obrońca uciśnionych, pasażerów III klasy na naszym statku. Jest to niemal żywcem wyjęte z retoryki PiS-u i jest to też niezły pomysł, choć wtórny. Tusk mówił "Nie może być tak, że dzisiaj bardzo najmniej zarabiający biorą na swoje barki ciężar utrzymania systemu emerytalnego, a nieliczna grupa najzamożniejszych korzysta z ulg" – takie opinie wcześniej były domeną Jarosława Kaczyńskiego. W kryzysie nie ma przywilejów, to oczywistość znana z wojennych mów propagandowych.

Wydaje się jednak, co widać po wynikach sondaży, że to starcie na narracje Platforma przegrywa z PiS-em. Dlaczego?

Mnie się nie wydaje, że przegrywa, tylko po prostu ze sztucznie nadętego balonu strachu przed PiS-em uchodzi powietrze. Niby to liberalna partia, a od dawna mówi przecież językiem lewicowym. W jakim szeregu obywateli stawia się Tusk w swoim tzw. expose?? Obok sprzedawcy, robotnika, studenta, kucharki, nauczyciela. Mówi z ich perspektywy, chce niskich kosztów pracy po to, żeby to im pomóc, a nie przedsiębiorcom. Kłopot w tym, że takim językiem od dawna mówią i PiS, i PSL, i partie lewicowe, więc na tym boisku ciężko jest wyrąbać sobie drogę do bramki, choć Tuskowi udawało się to z pielęgniarką ze Skarżyska. Ta narracja może być czasem atrakcyjna (wałęsowskie: jestem z rządem, ale też z masami), chodzi tylko o to, żeby ją zszyć z rzeczywistością. Ale o to ciężko po 5 latach, kiedy o tej rzeczywistości telewizja ciągle mówi, jak to dróg nie ma, firmy padają, szpitale nikną, a długi rosną. Media mają zawsze wyższe słupki zaufania niż politycy. Dlatego Tusk chce mobilizować na szańcach antykryzysowych. Tu z mediami jest zgodność. Ale są i inne wyjścia: mógłby np. ogłosić skok jakościowy, że np. rezygnujemy z benzyny na rzecz wodoru, pokażemy OPEC gest Kozakiewicza. Nikt by nie mówił już o PiS.

Jakie są słabości narracji Tuska?

To, co kiedyś było siłą. Jego sympatyczność. U miłego faceta wszystkie pomysły to propozycje. A w dobie zagrożenia nie może być propozycji. To nie sprzyja poczuciu bezpieczeństwa. Churchill zapowiadał krew, pot i łzy. W ten sposób okopywał się na szańcu. Tusk w obliczu kryzysu mógłby grzmieć, ostrzegać i grozić, a nie proponować. Jak jest propozycja, to zagrożenia nie ma. No i zasadniczym elementem prowadzenia działań wojennych jest wizja wolności. Tej ekonomicznej również. Każda reklama pokazuje nam obietnicę. O tym premier zapomniał. Mamy się bronić, liczyć każdy grosz w portfelu, ale co po tym? Jak będzie wyglądać weekend przy grillu, gdy wody kryzysu opadną?

To po co premier wygłaszał swoje tzw. drugie expose, skoro niewiele miał nam do zaproponowania?

Zmusił go do tego Jarosław Kaczyński. On jest mistrzem w narzucaniu innym definicji sytuacji. Nie wszystkim się one podobają, ale warto zwrócić uwagę, że to on wymyśla tematy i definiuje podziały społeczne, często na swoją niekorzyść. To do nich odnoszą się adwersarze. W tym przypadku najpierw zrobił alarm ekonomiczny, a potem desygnował premiera. I mimo że wszyscy wiedzą, że to nie premier, że to nie żadne expose, a kandydat nie ma szans, to teraz Donald Tusk musi się bronić. Jarosław Kaczyński dyktuje mu warunki, bo zachowuje się jakby miał władzę w zasięgu ręki.

I dzięki temu chwilowo zdobył władzę nad politycznym dyskursem.

Kaczyński wyznaczył kierunek: mamy kryzys i trzeba Polskę ratować. Idzie w stronę ekonomii, nie walczy już z układem, zachowuje się jak człowiek rozważny, organizuje kongresy ekonomiczne, chowa pięść, marszczy czoło. Odwołuje się do przedwojennego rządu Władysława Grabskiego, który był bezpartyjnym rządem fachowców, powołanym w sytuacji kryzysowej. Teraz zmobilizować swoich zwolenników musi Tusk. Straszenie Kaczyńskim już tak dobrze nie działa jak kiedyś, bo został już oswojony i wszyscy zrozumieli, że się go tak łatwo nie da pozbyć. Przepraszanie, w którym Tusk jest mistrzem, też działa słabiej. Limit się wyczerpał. Kolejny raz nie da się powiedzieć, że nie dość się staraliśmy, ale teraz będzie lepiej. Jarosław Kaczyński postawił premiera w bardzo trudnej sytuacji i to jest jego wielki sukces, bo cały czas jest krok przed nim. Prezes PiS zaproponował nam serial w trzech odcinkach: debata ekonomiczna, kandydat na premiera, demonstracja „Obudź się Polsko". Nie wystarczy teraz, że Tusk zaprezentuje się jako racjonalny i wyważony menedżer, jesteśmy w sytuacji zarysowanej przez Kaczyńskiego: "Polska tonie". Dyskurs zagrożenia jest emocjonalny, a w takiej sytuacji można być albo obrońcą kraju, walczącym do krwi ostatniej albo zbawcą z nowymi cudownymi receptami. Premier nie jest ani tym, ani tym, chce być racjonalny więc zatrzymał się w pół drogi.

Jednak Donald Tusk przez wielu, np. przez Aleksandra Kwaśniewskiego, jest uważany za mistrza retoryki. Potrafi być bardzo skuteczny.

Kaczyński dobrze operuje na poziomie zbiorowości, Tusk na poziomie indywidualnym. Mówi do zwykłego człowieka jak działacz lokalny, facet z sąsiedztwa, który dla wszystkich chce dobrze, żeby portfel był pełen. Nie proponuje niczego przełomowego, nie kreśli wielkich wizji, ale można na niego liczyć i każdy chętnie zje z nim obiad. Na tym polegał jego sukces, żeby było normalnie. A teraz przyznał, że normalnie nie jest, fala nadciąga.

Donald Tusk na oskarżenia o zdradę polskiego interesu narodowego już dawno zdążył się uodpornić. Ale dla niego, który prezentuje się jako przywódca Polski nowoczesnej, szczególnie bolesne muszą być ataki osób takich jak prof. Krzysztof Rybiński, eksperci Centrum Adama Smitha czy Leszek Balcerowicz, prowadzone z pozycji wolnorynkowych.

No tak. Ataki w stylu PiS łatwo zbić mówiąc, że my jesteśmy racjonalni, oni emocjonalni. My chcemy normalnie żyć, a oni z ojcem Rydzykiem wprowadzić szariat. Dlatego wytykanie premierowi, który prezentuje się jako menedżer, potknięć w zarządzaniu jest dla niego bolesne. Ratuje go to, że do uwiarygodnienia w oczach audytorium takich zarzutów potrzeba pewnych kompetencji, a tych, pomimo dwóch milionów studentów, w polskim społeczeństwie brakuje. Zwłaszcza że tego typu zastrzeżenia podnoszone są językiem specjalistycznym, bo inaczej być nie może. W tym przypadku, mówiąc terminologią językoznawczą, wysoki jest indeks mglistości, czyli trzeba dużej wiedzy i solidnego wykształcenia, by pojąć o co chodzi. Do szerokiej publiczności, która ma problem by zrozumieć najprostsze komunikaty w telewizyjnych wiadomościach, to po prostu nie dociera. Dlatego osoby podnoszące zarzuty merytoryczne trzeba zignorować. Niech sobie piszą co chcą w gazetach, które czyta parę osób. Z drugiej strony, kiedy Tusk chce coś wytłumaczyć, sam ma problem. Obliczyłem, że indeks mglistości, czyli poziom zrozumiałości tekstu w jego ostatnim przemówieniu sejmowym wynosił w różnych fragmentach 13 do 17, co oznacza, że trzeba mieć za sobą 17 lat edukacji, żeby swobodnie to przeczytać. To język trudny, przystępność na poziomie studiów magisterskich. Polacy muszą więc zawierzyć tu komentatorom.

Notowania premiera i jego partii są coraz gorsze, a PiS-u coraz lepsze. Dlaczego ich narracja zaczęła działać?

PiS ciągle opowiada tę samą historię, tylko ona staje się co jakiś czas aktualna. Stało się tak w 2005 roku po aferze Rywina i teraz w związku z pojawiającymi się zwiastunami kryzysu dzieje się to samo. „Biednym Polakom znów wiatr w oczy, a kolesie się bogacą" – to jest ich narracja. Trzeba tylko czekać na wiatr.

Ale to nie jest tak jasno komunikowane jak kiedyś.

Komunikat PiS dziś brzmi następująco: Tusk obiecywał, że będzie nam dobrze, a komu jest dobrze? Pani Kowalskiej, która jest na bezrobociu czy panu Nowakowi, który pracował w PKS-ach, a teraz mu ograniczyli trasy? Mamy schemat powiązanych kilku elementów, trzeba tylko uderzyć w stół, a nożyce same się odezwą.

Jakie to elementy?

Definicja sytuacji, nasza rola i rola wroga, nasz cel i przesłanie, czyli co z tego wynika. Przesłanie powinno być zawsze takie samo. PiS o sytuacji mówi: jest coraz gorzej. Wrogiem są ci, którzy tego nie widzą: zły kapitan statku, który nie chce widzieć, że nabieramy wody. Trzeba więc go zmienić, a teraz wszystkie ręce na pokład, koniec z polityką Dlatego my nie chcemy władzy, tylko rządu ekspertów. Dlatego wysuwamy na premiera Piotra Glińskiego, a nie Jarosława Kaczyńskiego. Dlatego jesteśmy na marszu spokojni, bo tego nie da się załatwić krzykiem. Sprawa jest zbyt poważna.

Ale czy kandydatura Piotra Glińskiego jest poważna?

Nie w sensie sprawczym, ale w retoryce nie o to przecież idzie. Wysunięcie kandydata definiuje tylko prezesa PiS, który zakomunikował premierowi: ja chcę dobra Polski i pan też, chcąc ratować kraj, powinien oddać władzę fachowcom. Kaczyński zdobył dzięki temu przewagę. Sam kandydat to pluszak.

A dlaczego w tym wypadku nie zadziałał mechanizm, który był skuteczny do tej pory? Politycy PO w sojuszu z mediami niechętnymi PiS-owi próbowały obśmiać i debatę ekonomiczną, i kandydaturę Glińskiego, a w marszu dopatrzyły się haseł faszystowskich, tymczasem mimo to nastąpił wzrost notowań partii Kaczyńskiego

.

„Obudź się Polsko" rzeczywiście nie było najszczęśliwszym hasłem, bo niektórym  kojarzyło się z „Deutschland erwache". Ośmieszanie PiS-u wciąż jest całkiem skuteczne, ale stwierdzenie, że to mohery i frustraci dziś wystarczy tylko tym, którzy są zdecydowanymi przeciwnikami Kaczyńskiego i zdecydowanymi zwolennikami Tuska. Gra jednak toczy się o niezdecydowanych. Nawet jeśli uznamy kandydaturę Glińskiego za śmieszną, w tym sensie, że jest nierealna, to uznajemy postawienie tej figury na szachownicy. A więc dla paru osób obśmiewanie przez PO jest dowodem, że to facet spoza układów, naukowcem nie umoczonym w politykę i może tworzyć rząd fachowców. Wielkim sukcesem PiS jest już samo to, że my rozmawiamy o tej kandydaturze, przecież mówimy o partii opozycyjnej bez realnych szans na władzę. To jest majstersztyk, bo Jarosław Kaczyński stworzył rzeczywistość wirtualną.

No dobrze, ale dlaczego PiS kiedyś był śmieszny, a dziś już nie jest?

PiS był śmieszny, bo był groźny. Żartujemy z tego, czego się boimy: dlatego w PRL-u dowcipkowano o ruskich i milicjantach. A jeżeli ośmieszamy to nie musimy argumentować, bo z ludźmi niepoważnymi nie ma co gadać. Po drugie PiS dla społeczeństwa konsumpcyjnego i lifestyle'owego jest anachroniczny. Ich powaga, retoryka narodowa z poświęcaniem się dla narodu i sojusz z Radiem Maryja śmieszy ludzi, którzy chcą grillować, wstrzykiwać sobie botoks i trzy razy się rozwodzić. Generalnie Polacy nie chcą się poświęcać dla kraju. A do tego zachęca ich PiS. To ogromna zmiana jaka zaszła w naszych nastrojach przez ostatnie dwie dekady. Dziś akcja taka jak w 1989 roku, kiedy ludzie oddawali krajowi złote monety i obrączki, by pomóc państwu, zostałaby wyśmiana, a polityk który by do niej nawoływał, byłby skończony. Wartości jakie definiują PiS wyrażają się hasłem „Bóg, honor i ojczyzna", czyli afirmują tradycyjną wspólnotę krwi i wiary, PO stawia na wolność jednostkową, prawo i bezpieczeństwo, czyli taką wspólnotę sąsiedzką. Mamy więc wyraźną opozycję: jak ktoś  mówi o Jedwabnem, to z jednej strony pochyla się nad współsąsiadami, z drugiej plami honor narodu. Wszystko to mechanika wartości. Ale kiedy Kaczyński w swojej retoryce nagle odsunie się od swoich wartości, tak jak tym razem, gdy skupił się na kryzysie, Tusk ma problem, bo w dużej mierze świecił światłem odbitym. Dlatego tak trudno teraz przychodzi rządowi walka z medialną ofensywą PiS i dlatego tak trudno jest teraz ich obśmiać.

Ale chyba jeszcze większy problem ma dziś Janusz Palikot, który wygląda jakby kompletnie się pogubił. Przedstawia się jako obrońca drobnych przedsiębiorców, a przecież zupełnie nie tego oczekują jego zwolennicy?

Palikot, jeśli chodzi o wartości, zrobił krok dalej niż PO. U niego wolność jednostki to absolutna podstawa, bo przecież ludzi którzy chcą słyszeć, że Polska powinna być krajem pełnej tolerancji dla mniejszości, jest całkiem sporo. Ale dziś ma problem, bo nie jest w stanie wytworzyć konfliktu społecznego na tym tle. PiS, kiedy wrogiem stał mu się kryzys, słusznie Palikota ignoruje, bo on na nich pasożytował. Tusk z kolei jest zbyt miękkim przeciwnikiem dla Palikota, takim Palikotem "chciałbym ale boję się". Zaś kiedy Palikot próbuje pod swoje sztandary ściągnąć drobnych przedsiębiorców wchodzi już nie na swój na teren, opuścił go po wyrzuceniu z szefostwa komisji „Przyjazne państwo". Tam już wskoczył  PiS. I tam próbuje też rozłożyć swoje kocyki Platforma.

W swojej książce to, o czym do tej pory mówimy nazwał pan logiką tabloidyzacji. Jak wpłynęła ona na język życia publicznego w tym polityki?

Ja rozumiem tabloidyzację jako personalizację polityki. W tabloidzie nie mówimy o mechanizmach, tylko o ludziach. Nośnikami wartości są Tusk, Palikot czy Kaczyński , niczym bohaterowie wojenni, dlatego poświęcamy im tyle uwagi. Kiedy tabloidowy wnuczek zabija babcię, nagłówek w tabloidzie woła: „Wnuczek potwór". Nikt nie próbuje wyjaśnić przyczyny zbrodni. Potwór jest potwór, babcia to ofiara, świat jest zły, a my sobie musimy zająć wobec tego pozycje moralne, mówiąc: ja bym tak nie zrobił. Współczesny dyskurs polityczny opiera się na podobnych komentarzach: tym kto co powiedział na kogo. To jest narracja jak w serialu, czy może raczej latynoskiej telenoweli. Kucharka mówi Isaurze, że Leoncio coś o niej powiedział, a ta musi zareagować albo płaczem albo przestrachem. To jeden z filarów tabloidowej schematyzacji. Drugi filar to coś co Slavoj Żiżek nazwał kulturą skargi, tworzenie wspólnoty ofiar, czyli napiętnowanie jakichś onych za nasze niepowodzenia. Jacyś oni „nie dają nam normalnie żyć", ale tylko dzięki ich istnieniu mogę się skarżyć na los, usprawiedliwić swoje położenie i niezadowolenie z życia. No i w przypadku zwolenników Platformy to są PiS-owcy i straszne mohery, zaś z drugiej strony kolesie u władzy i różne łże-elity.

Schematy tabloidowe zestawia pan z mitologizacjami. Jakie zdarzenia z ostatnich 20 lat może stać się takim mitem jak np. obrona Częstochowy.

Katastrofa smoleńska.

Jaka narracja w sprawie Smoleńska zwycięży?

Na razie mamy dwie. Pierwsza: uparli się, żeby dolecieć. Druga: to działanie wrażych sił. Za 300 lat pewnie będzie jak z Konstytucją 3 Maja, która nie była żadnym wielkim przełomem, ale elity uznały, że była. W tym przypadku też raczej zatriumfuje punkt widzenia elit, które albo stworzą wielkie dzieło mitologizujące, jak sienkiewiczowski „Potop" albo utrwalą rzecz w podręczniku szkolnym, jak w przypadku Konstytucji 3 maja. Bitwa trwa.

A Powstanie Warszawskie? W tej kwestii doszło w ostatnich latach do ogromnej zmiany, znaczna część elit uważa, że było bezsensowne, ale pod wpływem sukcesu muzeum i książki Jarosława Marka Rymkiewicza zwyciężyła narracja heroiczna.

To wielkie zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego. Jemu ta polityka pamięci była potrzebna, by pokazać, że wolną Polskę stworzył nie kompromis i Okrągły Stół, tylko krew i walka do końca. Kultywowanie tego mitu jest czymś bardzo istotnym dla współczesnej polityki. Tym, którzy odwołują się do tradycji Powstania, łatwiej jest mówić „nie". Są sprawy, które nie podlegają kompromisowi, bo "my tak jak tamci bohaterowie, mamy wierzyć w imponderabilia". W Polsce brakuje nam superbohaterów. Kimś takim jest Lech Wałęsa, ale na zewnątrz, w kraju budzi liczne wątpliwości, już to z powodu „Bolka", już to swoich nieobliczalnych zachowań. W tę niszę weszli piękni powstańcy, tragiczni bohaterowie bez skazy.

Dr Jacek Wasilewski, medioznawca, specjalista od retoryki, autor książki „Opowieści o Polsce. Retoryka narracji"

Jaką narrację snuje teraz Donald Tusk? Co się w ostatnich tygodniach zmieniło, że stała się ona mniej przekonująca dla wyborców?

Jacek Wasilewski:

Pozostało 99% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?