Od przybytku podobno głowa nie boli. Ale zdaje się, że niektórych rozbolała. Co prawda jeszcze nie od przybytku, tylko od nadziei na gaz z łupków, ale ból zaczyna być dotkliwy. Osobiście też mam nadzieję, że ten gaz mamy i że będziemy mogli go wydobywać po atrakcyjnej cenie bez strat w zasobach wody pitnej. Możemy żyć bez różnych żab, w obronie których musimy budować przepusty pod autostradami po 20 mln (w praktyce okazały się one świetnymi stołówkami dla bocianów, które szybko się zorientowały, że tam, gdzie są przepusty, mają więcej do jedzenia). Ale woda pitna to nie żaby.

Więc nie chciałbym, żebyśmy uniezależnili się od rosyjskiego gazu, ale uzależnili od rosyjskiej wody. W piecu możemy napalić chrustem, jak nam Ruscy zakręcą kurek z gazem. A dla wody pitnej nie ma alternatywy. Więc dopóki nie ma PEWNYCH danych na temat wpływu obecnych metod wydobywania gazu łupkowego za pomocą wody na jej zasoby, byłbym raczej wstrzemięźliwy w podejmowaniu trudno odwracalnych decyzji.

Alternatywą dla gazu – tego tradycyjnego i tego z łupków – miała być energia atomowa. Teraz słyszymy, że „te dwa programy nie mogą się zakończyć sukcesem. Jeden wyklucza drugi. Nie można mieć jednocześnie ruchu lewostronnego i prawostronnego na ulicy, bo grozi to poważnymi konsekwencjami”. Tak stwierdził Krzysztof Kilian, prezes spółki PGE, mającej budować elektrownie atomowe.

Co prawda spółka ta nie potrafi wybudować transformatora u mnie na wsi, więc trochę strach, że się weźmie za elektrownię atomową, ale jak już się za to weźmie, to skąd na to weźmie? Jak będziemy mieć i atom, i łupki to nadmiar energii przehandlujemy – więc niech ministra Budzanowskiego głowa nie boli. Problem polega na tym, że nie mamy tyle pieniędzy, by budować elektrownię atomową i poszukiwać gazu z łupków za pomocą technologii, której jeszcze nie mamy, a w którą minister Skarbu Państwa kazał zainwestować państwowym spółkom.

Premier Donald Tusk strasznie się zdenerwował na takie gadanie i zapowiedział, że jednak będziemy robić i to, i to. Pieniądze się pewnie znajdą w spółce Polskie Inwestycje, do której Skarb Państwa planuje wnieść akcje innych spółek. Ciekawe tylko, jakim cudem, bo na razie oferowane na giełdzie przez Skarb Państwa akcje PAK po cenie maksymalnej 33 zł znalazły nabywców po 26,20 zł, czyli o 21 proc. taniej. Ale ministrowie Rostowski z Budzanowskim pewnie mają jakieś ciekawe wyjaśnienie tego planowanego fenomenu.