„Wszyscy mają prawo do tego, aby państwo przyjęło wreszcie kierunek na obniżanie podatków i danin publicznych. Będziemy prowadzili tę politykę rozważnie, to musi być rozważny marsz, ale chcę, aby był to marsz zawsze w jednym kierunku, zawsze w kierunku niższych podatków i zawsze w kierunku rezygnacji z nadmiernych, często zbędnych danin publicznych, jakie obywatel płaci na rzecz administracji...".
Co prawda w trzygodzinnym exposé premiera Donalda Tuska z 2007 roku wiele było słów, ale te szczególnie zapadły mi w pamięć. Pan premier dodał jeszcze, że równoczesne obniżanie podatków i danin oraz wzrost płac w sektorze publicznym i trzymanie tego w odpowiedzialnych ramach budżetu wydawałoby się sprzeczne. Ale chciałby nas przekonać – „nie tylko tymi słowami, ale także praktyką swojego gabinetu, że to jest możliwe".
Praktyka gabinetu była taka, że finanse publiczne są w ruinie, więc premier po raz kolejny podwyższa podatki. Tym razem postanowił opodatkować najbiedniejszych. Bo zlikwiduje – jak się wyraził – umowy „śmieciowe". Z premiera, który przyznał się niedawno, że całe życie był socjaldemokratą, wyłazi coraz bardziej już nawet nie tylko niedemokrata, ale nawet niesocjalista.
Wystarczy przypomnieć, że kodeks pracy wprowadzili w 1975 roku komuniści. Nie było wówczas żadnego rynku pracy. Jedynym pracodawcą był rząd za pośrednictwem przedsiębiorstw państwowych. Dlatego potrzebna była administracyjna forma regulowania stosunków pracy. Kodeks cywilny, na podstawie którego zawierane są umowy-zlecenia i umowy o dzieło, opiera się na zasadzie równości stron. Ale rozumiem, że to przeszkadza związkowcom. Za „oskładkowaniem" umów-zleceń lobbowali też zawsze po cichutku przedstawiciele OFE – bo do nich wpłynie większa składka. Tylko kto za to zapłaci? Przekonanie, że pracodawcy wyłożą więcej pieniędzy na zatrudnienie pracowników, to mrzonka. Może państwowe „championy" wyłożą. Ale 75 proc. Polaków pracuje w małych i średnich przedsiębiorstwach. One nie mają rynkowego monopolu, jak spółki górnicze czy naftowe. I nie mają pieniędzy na ratowanie ZUS i rekompensowanie strat OFE.
Różnica finansowa dla pracodawcy między umową o pracę a umową-zleceniem jest dziś już zresztą niewielka. Większa bywa po stronie pracowników. I to właśnie im odbierze Tusk - więcej pieniędzy, podnosząc składki. Głośno jednak tego nie mówi. Z cynizmu czy z głupoty?