Misjonarze i ich świeccy podopieczni nękani są z coraz większą zapiekłością przez rebeliantów z muzułmańskich milicji Seleka, którym z kolei próbuje zbrojnie odpowiadać chrześcijańska milicja Anty-Balaka. Misja, w której pracuje ojciec Benedykt Pączka, jest regularnie grabiona przez Selekę (a łupy wywożone są do sprzyjającego rebeliantom Czadu). Okoliczni mieszkańcy uciekają z domów, nocują na sawannie, nie wszystkim udaje się jednak ukryć, kilkoro zostało zastrzelonych. Polskim zakonnicom i świeckiej wolontariuszce groził gwałt.
Doniesienia z RCA można śledzić na facebookowym profilu ojca Benedykta. Media wieszczą, że sytuację w kraju uda się może jakoś ustabilizować nowej pani prezydent i wysłanym tam właśnie przez ONZ wojskom Unii Europejskiej (będzie tam też 50 Polaków). Zawsze przy takich newsach w Internecie roi się od mędrców, którzy siedząc w wygodnym fotelu, stukają, że w tej Afryce to zawsze się biją, albo że jakby na świecie nie było religii, toby nie było i sporów.
Zamiast głupio komentować, za naszych w RCA trzeba się po prostu modlić i wspierać ich dobrym słowem, skoro mamy do nich (choćby facebookowe) namiary. Może świadomość, że nie są sami, gdy za oknem latają pociski, doda im otuchy i uświadomimy sobie też wreszcie, że powinniśmy ich wspierać na co dzień. W Polsce misjonarza zauważa się, gdy raz na parę lat przyjedzie i opowie o swojej pracy, zbierze parę groszy na jakiejś parafii. Ot, kościelna egzotyka. Po co pojechał do tych „Murzynów", nie bardzo wiadomo, ale widać musiał, bidulek, my tu mamy swoje poważne problemy.
Tymczasem to oni, misjonarze, codziennie odrabiają za nas zadania z miłosierdzia, człowieczeństwa, patriotyzmu. Codziennie bez fanfar ryzykują swoje zdrowie, budując potrzebującym na całym świecie szkoły, drogi, przychodnie, lecząc, karmiąc, stając się najlepszymi ambasadorami naszego kraju. To dzięki nim, a nie dzięki konsulom (z całym dla nich szacunkiem), Polska milionom ludzi od Paragwaju po Papuę nie kojarzy się już z niczym – słysząc „Polska", uśmiechają się z wdzięcznością, bo wiedzą już, że ta Polska to ludzie o wielkim sercu.
To, co robią misjonarze, to też nie żadna religijna kolonizacja. Znam misjonarzy, którzy ochrzcili tysiące ludzi, znam i takich, którzy przez dwadzieścia lat nie ochrzcili nikogo. To po prostu mistrzowie w praktykowaniu tego, co nam świetnie wychodzi w teorii. Mamy usta pełne przechwałek, o tym, jak istotna jest dla nas idea solidarności, choć w realu topimy jeden drugiego w łyżce wody.