Niech zostanie tam, gdzie jest
Tomasz Krzyżak
Nie podzielam entuzjazmu dla pomysłu ponownego ustawienia krzyża pamięci ofiar katastrofy pod Smoleńskiem na warszawskim Krakowskim Przedmieściu. Partii Jarosława Kaczyńskiego nie przyniesie to żadnych korzyści. Wywoła jedynie kolejną polityczną awanturę, w którą wplątany zostanie Kościół.
Słynny drewniany krzyż jest dziś w stołecznym kościele akademickim św. Anny. Trafił tam po gigantycznej i gorszącej awanturze. Comiesięczne marsze, w 10. dzień miesiąca w drodze pod Pałac Prezydencki przechodzące obok kościoła akademickiego, nawet na sekundę nie zatrzymują się pod tą świątynią. A tych, którzy w 2010 roku krzyczeli, że krzyż powinien zostać pod pałacem, próżno w niej szukać. To niestety dowód na to, że przed pięcioma laty krzyż – najświętszy znak chrześcijan – stał się elementem walki politycznej, o czym odważnie mówiło jedynie kilku biskupów, w tym m.in. kard. Kazimierz Nycz i abp Józef Michalik. Dziś za sprawą nie do końca przemyślanych słów liderów PiS grozi nam powtórka z tamtej awantury.
Rany z 2010 roku zdążyły się już trochę zabliźnić. Czy konieczne jest ich rozdrapywanie? Czy faktycznie chodzi tu o pamięć o tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem? Dla ich godnego upamiętnienia trzeba zabiegać o pomnik na Krakowskim Przedmieściu. Ale orężem w tej walce nie może stać się krzyż. Niech zostanie tam, gdzie jest.
Symbol wspólnoty Polaków
Dominik Zdort