Do niedawna temat dostępu do broni palnej mógł najwyżej wywołać u czytelnika wzruszenie ramion – ot, jacyś ludzie chcą się bawić bronią, a przepisy im to utrudniają i pewnie słusznie, bo taka zabawa jest niebezpieczna. Tymczasem sprawa jest bardzo poważna. Po zlikwidowaniu poboru i przejściu na armię zawodową z roku na rok mamy mniej osób, które umieją posługiwać się bronią palną. W przypadku jakiegokolwiek konfliktu jesteśmy zdani na obronę przez bardzo mały korpus, który bardziej nadaje się do pojedynczych misji niż do obrony kraju przed istotnym zagrożeniem. Tymczasem sytuacja na Ukrainie pokazała, że konflikty zbrojne w naszej części świata to nie jest zamierzchła historia. Może warto się zastanowić, co zrobilibyśmy, gdybyśmy stali się obiektem „niekonwencjonalnego" ataku, z jakim borykają się władze Ukrainy.
Litewska samoobrona
W czasie niedawnej wizyty w Wilnie z pewnym zdumieniem dowiedziałem się, że mój litewski kolega, szef jednej z największych kancelarii prawnych na Litwie, planował spędzić weekend na szkoleniu wojskowym w lesie niedaleko miasta. Okazało się, że po wydarzeniach na Ukrainie bardzo u nich wzrosła popularność organizacji strzeleckich – zorganizowanych na wzór wojskowy, ze scentralizowaną strukturą, szkolących członków nie tylko w posługiwaniu się bronią palną, ale również w wielu innych aspektach służby wojskowej. Co ciekawe, uczestnikami tych szkoleń są nie tylko młodzi macho, którzy chcą sobie postrzelać, ale osoby zaliczające się do elity kraju, w tym także młodzi profesjonaliści. Ich motywacja jest czysto patriotyczna – zdają sobie sprawę, że w przypadku konfliktu zbrojnego z wielkim sąsiadem mała litewska armia nie ma żadnych szans. Jedyną nadzieję widzą w powszechnej samoobronie, do której chcą się przygotować. Wysiłki te wspiera armia, która dostarcza umundurowanie, sprzęt i pozwala trenować na poligonach wojskowych. Członkowie organizacji strzeleckich mają ułatwiony dostęp do broni bojowej do celów szkoleniowych.
Sytuacja Polski i Litwy nie jest aż tak różna – oba kraje stoją przed tymi samymi zagrożeniami. Argument, iż Polska jest dużo większa i silniejsza od Litwy, nie jest zbyt przekonujący. Dlatego może i my powinniśmy zastanowić się nad nowym podejściem do kwestii szkoleń wojskowych, a przynajmniej strzeleckich, i związanego z tym dostępu do broni palnej. Obowiązująca dziś polityka maksymalnego ograniczania i utrudniania dostępu do broni nie jest chyba najlepszą polityką na czasy, w których musimy poważnie zacząć myśleć o powszechnej samoobronie.
Zgodnie z dzisiejszymi przepisami prawo do posiadania broni, poza stosownymi służbami państwowymi, mają osoby mogące wykazać, że grozi im niebezpieczeństwo i broń palna potrzebna im jest do obrony osobistej, myśliwi oraz sportowcy trenujący strzelectwo sportowe. Wydaje się, że tak właśnie powinno być, a zainteresowani szkoleniami paramilitarnymi trenują strzelectwo, więc nie powinni mieć problemu z dostępem do broni.
Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Wbrew pozorom uzyskanie pozwolenia na broń sportową (nawet na zwykły karabinek kbks, który dawniej był uważany za broń dla młodzieży, która stawiała pierwsze kroki w myślistwie albo chciała nauczyć się posługiwania bronią palną) jest niezwykle trudne, wręcz niemożliwe dla osoby, która po prostu interesuje się strzelectwem i chciałaby strzelać rekreacyjnie lub brać udział w szkoleniach paramilitarnych.