Maciej Strzembosz: Po co nam minister kultury?

Szef resortu kultury musi należeć do ścisłego kierownictwa politycznego rządu. Doniesienia o typowanych do tego ministerstwa współpracowniczkach Rafała Trzaskowskiego - Aldonie Machnowskiej-Górze i Agacie Diduszko-Zyglewskiej - w żaden sposób tego nie gwarantują.

Publikacja: 02.11.2023 17:39

Piotr Gliński

Piotr Gliński

Foto: Fotorzepa/Jerzy Dudek

Wieści niosą, że „w nowym rządzie trzeba coś dać Rafałowi”, w związku z tym nowym ministrem kultury ma być Aldona Machnowska-Góra, zastępczyni Trzaskowskiego w Warszawie. Jeśli tak się stanie, to w pakiecie, zapewne jako wiceministra, dostaniemy jej najbliższą współpracowniczkę Agatę Diduszko-Zyglewską, przedstawicielkę tzw. lewicy kawiorowej skupionej wokół Krytyki Politycznej. Co obie panie zrobią w nowym rządzie dla polskiej kultury? Odpowiedź jest prosta: dokładnie nic.

Rafał Trzaskowski i jego ludzie muszą coś dostać. Tylko po co?

Ministerstwo Kultury zawsze było traktowane przez Platformę jako miejsce politycznie nieistotne, Bogdan Zdrojewski został ministrem kultury ZA KARĘ, bo przecież miał być ministrem obrony, do czego się przygotowywał przez kilka lat, ale przeciwstawił się Donaldowi Tuskowi i pokonał Cezarego Chlebowskiego w wyborach na szefa klubu, więc za karę zamiast wojska dostał artystów.

Zaiste była to kara wyrafinowana, bo w wojsku obowiązują rozkazy, a z artystami jak z dziećmi w przedszkolu – nie słuchają, nie rozumieją albo nie chcą rozumieć. Bogdan Zdrojewski robił, co mógł, był dobrym ministrem, ale nie był ministrem wybitnym z bardzo prostego powodu – nie miał poparcia szefa rządu dla swoich inicjatyw. Miał zapewnić spokój i nie psuć. Jak na Polskę dużo, jak na wyzwania cholernie mało. Z litości nie wspomnę o jego następczyni, której kadencję najlepiej opisuje pierwszy wielki przebój zespołu Lady Pank.

Problem w tym, że Ministerstwo Kultury jest dziwnym ministerstwem kojarzonym głównie z rozdawnictwem pieniędzy na fanaberie artystów, a trzeba rozumieć trochę więcej i głębiej, by zauważyć jego potencjalne znaczenie.

Po pierwsze, tak zwane przemysły kreatywne zatrudniają 5 proc. pracujących Polaków, ale generują jedynie ok. 3 proc. PKB. Cholernie mało, mniej nawet od maleńkiej Litwy, by nie wspomnieć o Wielkiej Brytanii, gdzie do czasu brexitu przemysły kreatywne dostarczały 11–12 proc. tamtejszego PKB, a więc cztery razy więcej niż w Polsce.

Co więcej, dokładnie ile te przemysły u nas stanowią, nikt w Polsce nie wie, bo nie ma narzędzi i nikt tego nie bada. Gdy grupa młodych naukowców z Katowic złożyła wniosek o grant do PAN na wypracowanie narzędzi i metod badawczych na wzór tych stosowanych w najbardziej rozwiniętych krajach Europy, wniosek został odrzucony z racji tego, że nie ma narzędzi i że nie ma gwarancji, że narzędzia będą oryginalne (sic!).

Tymczasem struktura zatrudnienia, skala zarobków, mobilność pracowników czy motywacje w przemysłach kreatywnych wśród pracowników i odbiorców mają się nijak do innych przemysłów i bez ich zrozumienia trudno skutecznie prowadzić do ich rozwoju, a stymulując wzrost – badać efekty i efektywność rozwiązań.

Nie dowiemy się, co łączy koncert weselnego disco polo z filharmonią

Tylko jedno środowisko, najbogatsze, mające własne zaplecze gospodarcze i mające efektywne przywództwo potrafiło sobie wywalczyć systemową zmianę, którą notabene samo zamiast państwa zaprojektowało. Mowa o filmowcach i ustawie o kinematografii oraz ustawie o zachętach filmowych. Zmiana okazała się sukcesem zarówno kulturowym, jak i gospodarczym, ale jakim? Nikt nie wie, bo nikt tego nie bada. Na oko widać, że działa. I to władzę zadowala, bo przynajmniej filmowcy robią swoje i nie rozrabiają.

Tymczasem film to tylko jedna z wielu dziedzin przemysłów kreatywnych, które najlepiej działają w synergii. Ale jak budować synergię, jeśli nawet o częściach składowych niewiele wiadomo?

Zwłaszcza że inne dziedziny przemysłów kreatywnych są jeszcze bardziej rozproszone i skomplikowane niż produkcja seriali i filmów. Co łączy koncert weselnego disco polo z filharmonią? Wydawanie gazety z tomikiem poezji? Czy komiks to literatura, czy też powinien być traktowany jako część sztuk wizualnych wraz z rzeźbą i memem?

System badania i stymulacji musi być delikatny, wrażliwy na nieustanną zmienność, a równocześnie dokładny i mierzalny, jeśli chcemy, by polska kultura dobiła się do 8 proc. PKB, co powinno być minimum naszej ambicji. By coś takiego zaprojektować i wprowadzić w życie, trzeba wyjątkowo mocnej pozycji politycznej w rządzie, a nie funkcji ochłapu rzuconego Rafałowi. To po pierwsze.

Minister kultury nie może być zamknięty w klatce z małpami

Po drugie kultura i jej infrastruktura jest jednym z kluczowych elementów jakości życia w danym kraju. Drogi i zdrowie wydają się ważniejsze, ale gdy już jesteś zdrowy i dobrze skomunikowany, to chciałbyś gdzieś pojechać i zrobić coś fajnego. To coś fajnego, to bardzo często, nieładnie mówiąc, konsumpcja kultury.

Po trzecie, oferta kulturowa wpływa na ocenę atrakcyjności miejsca do inwestowania, zwłaszcza nowoczesnych przemysłów, których pracownicy należący do klasy kreatywnej siłą rzeczy sami są odbiorcami kultury. Oferta kulturowa jest też istotnym elementem siły przyciągania turystów – do Lizbony się jeździ nie tylko oglądać pałace, lecz także posłuchać fado w knajpce przy kolacji, na koncercie lub w świetnym, interaktywnym muzeum poświęconym tej muzyce. Renowacja zabytków – także w gestii Ministerstwa Kultury – i oferta kulturowa muszą być skorelowane z rozwojem infrastruktury turystycznej i odwrotnie. A to kolejny powód, by minister kultury nie był zamknięty w klatce z małpami, które ma uspokoić, lecz należał do ścisłego kierownictwa politycznego rządu.

Czytaj więcej

Nowy rząd coraz bliżej. Co o nim wiemy?

Po czwarte, kultura jest też częścią edukacji patriotycznej, bez której odsetek młodych gotowych do obrony kraju będzie dalej spadał. Więc istotna jest też twórczość adresowana do młodych.

Kultura buduje tożsamość, ale także spójność między centrum a prowincją. Ludzie chcą uczestniczyć we wspólnocie i dzielić się doświadczeniami – stąd się bierze wielki sukces rozmaitych festiwali muzycznych czy wędrujących przedstawień teatralnych. Niezależnie gdzie mieszkam, powinienem mieć szansę zobaczenia tego, co ważne.

Na Kubie, oprócz pogody, zazdrościłem temu biednemu krajowi zdewastowanemu przez komunistów tylko jednego: miesiąca, w którym wszystkie istotne teatry wymieniają się siedzibami, wędrując po kraju i grając dla innej niż zwykle publiczności.

Nie ulega wątpliwości, że kreowanie tożsamości narodowej i patriotyzmu to rzecz polityczna i kluczowa. I trudno ją powierzać osobom bez realnych osiągnięć i które z braku pozycji politycznej pozbawione będą narzędzi do działania.

Nowy szef resortu kultury stanie na froncie toksycznej wojny o TVP

Po piąte, kultura powinna współpracować z edukacją i nauką. Trudno wymagać, by szkoła uczyła kapitału społecznego bez kulturowej podbudowy takich postaw. Kultura jest także formą edukacji dorosłych – czy to przez uczestnictwo całych rodzin, czy to przez tłumaczenie zmieniającego się świata, tym, którzy szkołę opuścili kilkadziesiąt lat temu. Mamy miliony ludzi, którzy nadal myślą, że Polska Mieszka i Chrobrego broniła się przed inwazją niemiecką, bo tego uczyła ich szkoła Gomułki, który potrzebował systemowej podbudowy do ideologicznej tezy, że Niemcy zawsze nam zagrażały. Tymczasem było odwrotnie – to szybko ekspandujące młode państwo polskie wchodziło z przytupem na tereny leżące w strefie wpływów cesarstwa niemieckiego. Do szkoły te miliony już nie wrócą, ale dobry serial lub książka mogą im opowiedzieć, co dzisiejsza nauka wie o naszych początkach, a wie dużo więcej i ciekawiej.

Wreszcie, po szóste, kultura musi działać na styku państwowego, samorządowego i prywatnego. Musi łączyć kapitały, budować mechanizmy synergii, uczyć mądrego mecenatu, wspierać oddolne inicjatywy, poprzez herbertowskie „delikatne popychanie wagi” budować wspólnotę i poczucie wspólnej sprawy – także w kwestiach finansowania.

Wymaga to ścisłej współpracy z Ministerstwem Finansów, bo wiąże się z siecią zachęt, ulg i przywilejów. Podobnie zresztą rzecz się ma z tzw. endowment, czyli wyposażeniem kapitałowym instytucji, by potem nie wyciągały ręki co roku po nowe pieniądze. Nie zrobi tego ktoś, kogo pozycja polityczna w rządzie będzie słaba.

A przecież jest jeszcze kwestia implementacji dyrektyw europejskich, które czekają po kilka lat na wdrożenie i generują kary oraz warta osobnego tekstu kwestia ubezpieczeń zdrowotnych i emerytalnych dla artystów i twórców.

Celowo na końcu wspominam o tym, że minister kultury jest także organem założycielskim i pełni funkcję walnego zgromadzenia w spółkach mediów publicznych, więc będzie na froncie toksycznej wojny o TVP, co wymaga kompetencji politycznych i własnej silnej pozycji, by najbardziej szalonym i bezprawnym pomysłom powiedzieć nie, a równocześnie umieć zaproponować skuteczną alternatywę.

Kultura to nie nagródka za lojalność. A w Warszawie nie dzieje się nic

Wszystko powyższe nie jest do zrobienia wyłącznie siłami i dobrą wolą ministra kultury, lecz wymaga koordynacji, koronkowej precyzji wielu resortów naraz i co najważniejsze – bliskiej współpracy z premierem, pozwalającej przełamywać nieuniknione impasy i zatory, będące polską specjalnością, gdy przychodzi do działań wielosektorowych.

Mimo że jestem mieszkańcem Warszawy, nie znam osiągnięć pań Machnowskiej i Diduszko. Warszawa jak na swój potencjał jest w kulturze symbolem bylejakości i braku wizji. Być może w Ministerstwie Kultury obie panie rozwinęłyby skrzydła, ale byłoby to możliwe tylko wtedy, gdyby premierem był Rafał Trzaskowski, do którego ucha mają najwyraźniej dostęp, skoro z nim pracują, i wysyła ich do rządu dla podkreślenia swojej roli w polityce ogólnopolskiej.

Ale kultura to nie nagródka ani trofeum, tylko odpowiedzialne i skomplikowane zadanie, a rządem kierować będzie Tusk, a nie Trzaskowski. Chcę więc na ministra kultury kogoś o wybitnej pozycji politycznej i pełnym zaufaniu Tuska, nawet gdybym go nie znosił i się z nim nie zgadzał. Ambitny i zdolny polityk szybko zrozumie, że jako minister kultury może odnieść sukces, tylko budując mosty i konsensus, więc o relację ze środowiskami twórczymi w ogóle się nie boję. Boję się ministra kultury, który w rządzie nie będzie miał nic do powiedzenia.

O autorze

Maciej Strzembosz

jest producentem filmowym, scenarzystą i publicystą

Wieści niosą, że „w nowym rządzie trzeba coś dać Rafałowi”, w związku z tym nowym ministrem kultury ma być Aldona Machnowska-Góra, zastępczyni Trzaskowskiego w Warszawie. Jeśli tak się stanie, to w pakiecie, zapewne jako wiceministra, dostaniemy jej najbliższą współpracowniczkę Agatę Diduszko-Zyglewską, przedstawicielkę tzw. lewicy kawiorowej skupionej wokół Krytyki Politycznej. Co obie panie zrobią w nowym rządzie dla polskiej kultury? Odpowiedź jest prosta: dokładnie nic.

Rafał Trzaskowski i jego ludzie muszą coś dostać. Tylko po co?

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Ewa Szadkowska: Składka zdrowotna, czyli paliwo wyborcze
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Duopol kontra społeczeństwo
analizy
PiS, przyjaźniąc się z przyjacielem Putina, może przegrać wybory europejskie
analizy
Aleksander Łukaszenko i jego oblężona twierdza. Dyktator izoluje i zastrasza
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Arak: Po 20 latach w UE musimy nauczyć się budować koalicje