Artur Bartkiewicz: Jak PiS psuje prawo, casus lex Tusk. Myśl nie nadąża za czynem

PiS pisze prawo tak, jak Armia Czerwona prowadziła zwiad – stosuje rozpoznanie bojem. Ze szkodą dla instytucji państwa. Przykładem tego jest sposób procedowania ustawy lex Tusk w Sejmie oraz błyskawiczne podpisanie ustawy przez prezydenta Andrzeja Dudę.

Publikacja: 14.06.2023 03:00

Prezydent Andrzej Duda w Sejmie

Prezydent Andrzej Duda w Sejmie

Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek

Kiedy Armia Czerwona w czasie II wojny światowej chciała sprawdzić, czy po drugiej stronie rzeki są Niemcy, przerzucała przez rzekę jedną ze swoich licznych jednostek. Jeśli jednostka wróciła – to znaczyło, że Niemców po drugiej stronie rzeki nie ma. Jeśli nie wróciła – niechybnie oznaczało, że Niemcy za rzeką są.

Lex Tusk jest kolejnym przykładem pisania prawa zgodnie z powyższą logiką. Najpierw PiS przyjmuje prawo w akompaniamencie sloganów o własnej sprawczości, suwerenności, niezależności i tego, że „nie będą nam tutaj w obcych językach narzucali”, jak mamy się rządzić. Sejm (a właściwie większość sejmowa) zostaje przy tym sprowadzony do roli bezrefleksyjnego wykonawcy woli władzy wykonawczej. Po czym prawo zostaje przyjęte – i dopiero wtedy zaczyna się nerwowe wypatrywanie, co jest za rzeką. Gdy się okazuje, że Waszyngton marszczy brwi, Bruksela przypomina, że nie jest tak, iż jakieś pieniądze nam się po prostu należą, a Polacy stwierdzają na ulicach, że mają dość – wówczas rozpoczyna się odwrót na z góry upatrzone pozycje. Tak było z lex TVN, tak było z kolejnymi wersjami lex Czarnek, tak było z ustawą o IPN, tak jest też z permanentną reformą sądownictwa.

Czytaj więcej

PiS nie chce się zatrzymać w sprawie lex Tusk

Historia lex Tusk jest w istocie sprowadzeniem procesu stanowienia prawa do absurdu. Najpierw w Sejmie ignorowane są wszystkie głosy, że ustawa pozwala na powołanie superkomisji o uprawnieniach prokuratora i sędziego, której członkowie odpowiadają de facto jedynie przed Bogiem i historią. Potem ustawę podpisuje prezydent, przekonując, jak bardzo jest potrzebna i słuszna, choć ma jednak jakieś wątpliwości, skoro jednocześnie kieruje ją do Trybunału Konstytucyjnego. Po czym ten sam prezydent po czterech dniach przygotowuje jednak nowelizację ustawy, nie czekając na orzeczenie TK, a ta sama większość sejmowa, która wcześniej ustawę przyjęła, stwierdza, że poprawki prezydenta są sensowne i jest gotowa je przyjąć.

Nie sposób więc nie spytać o to, dlaczego te poprawki nie pojawiły się na etapie prac parlamentarnych, skoro zastrzeżenia wobec ustawy nie zmieniły się ani na jotę w ciągu tych czterech dni, które minęły między podpisaniem ustawy przez prezydenta a zgłoszeniem do nich poprawek. Dlaczego po raz kolejny z Sejmu wychodzi prawny potworek, po czym prezydent i PiS zaczynają z nim walczyć niczym budowniczy socjalizmu bohatersko pokonujący trudności nieznane w innych ustrojach? Dlaczego myśl po raz kolejny nie nadąża za czynem?

Rządzący bardzo zafascynowani są siłą władzy wykonawczej i lekceważą instytucje państwa, które władzą wykonawczą nie są

Niestety, dzieje się tak, ponieważ rządzący bardzo zafascynowani są siłą władzy wykonawczej i lekceważą instytucje państwa, które władzą wykonawczą nie są. PiS realizuje w istocie model rządów woluntarystycznych – ramy działania władzy wyznacza jej wola, a jeśli wola ta jest niezgodna z prawem czy nawet konstytucją, to tym gorzej dla prawa lub konstytucji. Ale woluntaryzm ten ma jednak swoje granice, bo gdy PiS zderza się ze ścianą, to – jak widać – się cofa.

Bilans takich działań wygląda więc następująco: parlament – marginalizowany przez rząd; sądy – podporządkowywane rządowi; sam rząd zaś i prezydent – mocni w słowach, chwiejni w czynach, a więc nie do końca poważni. Może coś w ten sposób zbudujemy, ale raczej nie będzie to silne państwo.

Kiedy Armia Czerwona w czasie II wojny światowej chciała sprawdzić, czy po drugiej stronie rzeki są Niemcy, przerzucała przez rzekę jedną ze swoich licznych jednostek. Jeśli jednostka wróciła – to znaczyło, że Niemców po drugiej stronie rzeki nie ma. Jeśli nie wróciła – niechybnie oznaczało, że Niemcy za rzeką są.

Lex Tusk jest kolejnym przykładem pisania prawa zgodnie z powyższą logiką. Najpierw PiS przyjmuje prawo w akompaniamencie sloganów o własnej sprawczości, suwerenności, niezależności i tego, że „nie będą nam tutaj w obcych językach narzucali”, jak mamy się rządzić. Sejm (a właściwie większość sejmowa) zostaje przy tym sprowadzony do roli bezrefleksyjnego wykonawcy woli władzy wykonawczej. Po czym prawo zostaje przyjęte – i dopiero wtedy zaczyna się nerwowe wypatrywanie, co jest za rzeką. Gdy się okazuje, że Waszyngton marszczy brwi, Bruksela przypomina, że nie jest tak, iż jakieś pieniądze nam się po prostu należą, a Polacy stwierdzają na ulicach, że mają dość – wówczas rozpoczyna się odwrót na z góry upatrzone pozycje. Tak było z lex TVN, tak było z kolejnymi wersjami lex Czarnek, tak było z ustawą o IPN, tak jest też z permanentną reformą sądownictwa.

0 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Magdalena Louis: W otchłań afery wizowej nie powinno się wrzucać całego szkolnictwa wyższego
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Niemiecka bezczelność nie zna granic
Opinie polityczno - społeczne
Mirosław Żukowski: Nie spodziewajmy się, że igrzyska olimpijskie cokolwiek zmienią
Opinie polityczno - społeczne
Michał Urbańczyk: Kamala Harris wie, jak postępować z takim typem człowieka jak Trump
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Opinie polityczno - społeczne
Michał Wojciechowski: Drogi do sprawnego państwa