Znany do dzisiaj scenopisarz ateński, wielki Arystofanes, w swoich „Chmurach" przedstawił pewnego współobywatela jako wywrotowca, bezbożnika, a nawet pedała. Jedynymi mediami publicznymi w tamtych czasach były przedstawienia sceniczne, autor wywołał więc najpierw zdrowy śmiech rodaków, ale potem ich oburzenie wobec tak obrzydliwej postaci kalającej nieposzlakowaną opinię miasta, kolebki demokracji. W końcu szkoła prowadzona przez obsmarowanego nauczyciela zostaje spalona przez patriarchalnego sąsiada-rolnika, który uważał, że nauki tam pobierane psują mu syna.
Ale słuszne oburzenie musiało znaleźć bardziej oficjalne ujście. Znaleźli się nowi oskarżyciele. Zgromadzenie obywateli Aten skazało więc w głosowaniu owego wyrzutka na śmierć przez wypicie kielicha trucizny. Co też się stało, bo przecież była to swobodnie wyrażona decyzja suwerena demokracji, większość głosów była znaczna, fałszerstw nie stwierdzono. Imię uśmierconego zbereźnika to Sokrates, a jego miejsce nie tylko w podręcznikach historii filozofii, ale na cokołach pomników, jest dziś oczywiste.
Opowiastkę niniejszą dedykuję tym wszystkim, którzy mniemają, że nie są nam potrzebne instytucje takie jak Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy, rzecznicy takich i owakich praw oraz podobni nudziarze. Przecież zajmują się dzieleniem włosa na czworo, kauzyperdzką mitręgą i przedłużaniem procedur. Chodzi im tylko o rozwadnianie i odwlekanie decyzji „suwerena", blokowanie ich w imię interesów odsuniętej od koryta opcji politycznej.
Otóż gdyby we wzorowo demokratycznych Atenach funkcjonowało wtedy coś takiego, to przynajmniej ów namysł proceduralny pozwoliłby „suwerenowi" ochłonąć ze złych emocji, a największemu z filozofów pożyć jeszcze parę lat.