Dramatyczne i pełne nienawiści sceny, które rozegrały się przed Pałacem Prezydenckim 3 sierpnia, stanowią dowód, że krzyż w polskiej rzeczywistości wymaga stanowczej obrony. Nie dlatego, że ktokolwiek neguje prawo do istnienia krzyża w rzeczywistości publicznej – tak jak się to dzieje w Europie – ale ze względu na jawną instrumentalizację tego znaku w celach politycznych. To jest nasz polski problem i powinniśmy z tego wyciągnąć wnioski.
Krzyż jest znakiem męki Chrystusa i odkupienia. Z tego względu winien być otaczany modlitewnym szacunkiem. Nie może być znakiem rozpoznawczym zwolenników jednej partii przeciwko drugiej. W takiej sytuacji mamy do czynienia nie z obroną krzyża, lecz z próbą walki krzyżem.
Upolitycznienie sprawy krzyża jest gorszące. Ubliża krzyżowi i tym, których dotknęła tragedia pod Smoleńskiem. Wskazuje na chęć wykorzystania uczuć religijnych – i tradycyjnego, przypieczętowanego krwią przywiązania Polaków do krzyża – na potrzeby bieżącej walki politycznej. A takiej instrumentalizacji Kościół zawsze mówił stanowcze nie.
Z tego powodu metropolita warszawski wydelegował swych przedstawicieli do rozmów, których celem było rozwiązanie zaistniałej sytuacji. Nie dlatego, iż Kościół jest „stroną w sporze”, gdyż to nie Kościół stawiał ten krzyż, lecz w roli mediatorów, którzy mieli ułatwić porozumienie. Ich jedynym celem była obrona krzyża przed grożącą mu instrumentalizacją. Wypracowane w końcu lipca porozumienie umożliwiało uwolnienie krzyża od ulicznych sporów, zapewniając mu godne miejsce w świątyni oraz otoczenie modlitwą podczas pielgrzymki na Jasną Górę. Zawierało też gwarancję godnego upamiętnienia ofiar katastrofy pod Smoleńskiem, czego gwarantem stał się sam abp Kazimierz Nycz.
Niestety, politycy oraz niektóre media zrobiły wszystko, aby nie dopuścić do realizacji porozumienia. W przeddzień Komitet Polityczny PiS napisał, że „ze zdumieniem i dezaprobatą musimy odnieść się do decyzji, której skutkiem będzie trwałe usunięcie krzyża w związku z rozpoczęciem kadencji prezydenta Bronisława Komorowskiego”. Nic dziwnego, że fakty potoczyły się tak, jak się potoczyły. Dobrze, że organizatorzy procesji odwołali ją, gdyż mogło dojść do bezpośredniej profanacji krzyża. Wykazali mądrość i zimną krew.