Syndrom „złej Kaczki"

Teraz dla „Rzeczpospolitej" każdy pretekst jest dobry, żeby dokopać Kaczyńskiemu. Byłoby lepiej, gdyby gazeta mniej się angażowała w rozgrywki personalne w PiS – pisze publicysta

Aktualizacja: 13.08.2010 02:40 Publikacja: 12.08.2010 19:21

Krzysztof Czabański

Krzysztof Czabański

Foto: Fotorzepa, Dariusz Majgier DM Dariusz Majgier

Red

Na naszych oczach rozgrywa się kolejna odsłona operacji pod tytułem "Eliminacja Kaczek". Zaczęła się już dawno, kilkanaście lat temu, w momencie powstawania Porozumienia Centrum, i początkowo dotyczyła głównie Jarosława Kaczyńskiego. Był wrogiem, bo postulował wielopartyjność i demokrację, chciał zatroszczyć się o ludzi wyrzuconych na margines przemian, był też orędownikiem wolnego rynku bez gorsetu biurokracji i korupcji, ale z ważną rolą państwa w wybranych obszarach, tak aby zapewnić Polsce i jej gospodarce potężne impulsy rozwoju, innowacyjności.

Lech stał się wrogiem publicznym dopiero, gdy wygrał prezydenturę. Od jej pierwszego dnia. Wściekłość okazywana publicznie przez Bronisława Komorowskiego w wieczór wyborczy w 2005 r., gdy się okazało, że Tusk przegrał prezydenturę z Lechem, była dla niektórych zaskoczeniem. A nie powinna być. Lech Kaczyński w Pałacu Prezydenckim to było przecież poważne zagrożenie dla establishmentu rodem z PRL, w tym dla układów WSI. Teraz, gdy katastrofa lotnicza pod Smoleńskiem "rozwiązała problem Lecha", znowu pozostało jedynie uporać się z Jarosławem.

[srodtytul]Każdy chwyt dobry [/srodtytul]

W licznych kampaniach przeciw Jarosławowi Kaczyńskiemu stosowano już wszystkie możliwe i niemożliwe chwyty. Bardzo pouczająca jest pod tym względem książka Piotra Zaremby "O jednym takim…", będąca biografią polityczną szefa PiS. O tym, że Kaczyński to wariat i oszołom, mówiono już w czasach, gdy kierował "Tygodnikiem Solidarność" i tworzył Porozumienie Centrum.

Nic więc oryginalnego nie mówią dziś ani erudycyjny historyk Tomasz Nałęcz, ani sumienie PO, ambitny mecenas sztuki, Janusz Palikot. To wszystko czysty plagiat z wydawnictw Jerzego Urbana sprzed lat. Ale przecież nie przebierały wówczas w słowach również wydawnictwa z głównego nurtu opiniotwórczego, np. "Gazeta Wyborcza", "Życie Warszawy" i "Rzeczpospolita".

Po latach się okazało, że diagnozy formułowane przez Kaczyńskiego były przejawem realizmu, a nie oszołomstwa, o czym dobitnie mógł się przekonać Tadeusz Mazowiecki, ponosząc kompromitującą porażkę ze Stanem Tymińskim w wyborach prezydenckich w 1990 r. Ba, Kaczyńskiemu czasem można by zarzucić zbytni idealizm i odrzucanie w myśleniu wariantów skrajnie pesymistycznych, a to one okazywały się na końcu prawdziwe! Tak przecież było, gdy nie dał do końca wiary Michałowi Falzmanowi i jego opowieściom o roli FOZZ w przerzucaniu na Zachód pieniędzy sowieckich służb specjalnych.

Jednak, generalnie, diagnozy społeczne i polityczne Kaczyńskiego potwierdzał przebieg późniejszych wydarzeń. Przyznał to nawet Adam Michnik w trakcie wypowiedzi przed parlamentarną komisją do zbadania afery Rywina.

Nie przypadkiem hasło odnowy moralnej kraju i państwa, hasło budowy IV RP – silnego, sprawnego i sprawiedliwego państwa – zyskało w pewnym momencie szeroki poklask, także w PO. Słabość i patologie państwa polskiego musiały przecież niepokoić każdego obywatela myślącego o przyszłości Polski.

No, ale niczego się mass media nie nauczyły! Kaczyński znowu dzisiaj ostrzega przed złym kursem państwa, a media walą w niego – w ten kaczy kuper, zamiast w rząd – aż się kurzy! Dlaczego? Może dlatego, że media wcale nie chcą się niczego nauczyć, bo same biorą udział w grze politycznej i wcale nie są miejscem na swobodną, obywatelską debatę? Większość mediów jest taka, wiele na to wskazuje, a zwłaszcza rozmaite "Tusku musisz" czy "Bronku, do boju!".

Ale są i inne powody niechęci do Kaczyńskiego. Po pierwsze, domaga się wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej i nie wyklucza żadnego wariantu, z zamachem włącznie. Po drugie, o mały włos nie wygrał prezydentury. Po trzecie, zwiera partyjne szeregi i szykuje się do walki o władzę. Jednym słowem, nadal jest w grze. A przecież szczęście było tak blisko, mógłby razem z bratem leżeć na Powązkach (nie na Wawelu, broń Boże!).

[srodtytul]Wojna o państwo[/srodtytul]

Cała ta medialna wrzawa przeciw PiS i Kaczyńskiemu nie jest, powtórzę, niczym nowym. Co jednak zastanawia, do chóru przeciwników dołączyli niektórzy publicyści życzliwie nastawieni do opozycji. A dziennik "Rzeczpospolita" aż dławi się od tekstów krytykujących PiS, a zwłaszcza jego prezesa.

Żeby nie być gołosłownym, przytoczę kilka przykładów. "Coś, co publicyści nazywają strategią PiS i Jarosława Kaczyńskiego, polega na trwonieniu dorobku z czasów kampanii prezydenckiej" – zauważa Piotr Gursztyn, dziennikarz "Rzeczpospolitej" ([link=http://www.rp.pl/artykul/514431_Wiecej_chaosu_niz_perfidii.html]"Więcej chaosu niż perfidii", 27 lipca 2010[/link]). Jednak wyniki badań preferencji partyjnych nie potwierdzają jego tezy, bo poparcie dla PiS jest na poziomie niewiele niższym od wyników Kaczyńskiego w pierwszej turze wyborów prezydenckich (tylko ta tura ma wymiar partyjny, druga już nie). Obniżka zaś zawsze jest związana z faktem przegranej.

Czyli Gursztyn kolportuję tezę, która jemu się podoba, ale nie koniecznie ma coś wspólnego z rzeczywistością. Ta teza podoba się publicyście, bo podobają mu się sztabowcy z kampanii prezydenckiej PiS, "ludzie, którzy nie pasują do zuniformizowanej korporacji, jaką stają się wszystkie polskie partie".

I tu myli się Gursztyn najbardziej! Ci akurat ludzie świetnie pasują do korporacji! Bo korporacje partyjne uwielbiają ludzi, którzy potrafią brylować w mediach, występować na scenie, przebierać się za kowbojów itp. itd. Przedstawienie musi trwać! Współczesne partie zmieniają się na naszych oczach w przedsiębiorstwa rozrywkowe. Obcym ciałem staje się w nich polityk kierujący się wyższymi wartościami niż same rankingi popularności.

Ale jeśli PiS miałby być taką partią wyłącznie sondażowo-medialną jak PO, to czy byłby nam – jako obywatelom – do czegokolwiek potrzebny?

Piotr Skwieciński – także w "Rzeczpospolitej" ([link=http://www.rp.pl/artykul/517287_Abdykacja__a_nie_rokosz.html]"Abdykacja, nie rokosz", 3 sierpnia 2010 r.[/link]) – idzie jeszcze dalej. Dla Kaczyńskiego, twierdzi publicysta, "rządzenie krajem, zmienianie go, nie jest już (…) najważniejszym celem. (…) Najważniejsze jest dla Kaczyńskiego dawanie świadectwa prawdzie". Czyli, dodaje Skwieciński, wbrew twierdzeniu Tadeusza Mazowieckiego, Kaczyński nie wywołuje rokoszu, tylko abdykuje. No, to jest wyraźnie mniejsza zbrodnia!

Ale skąd ten wniosek autora? Może jednak chodzi o rokosz? Nie lekceważyłbym ostrzeżenia Mazowieckiego, jak również idącego w ślady pierwszego premiera III RP małżeństwa Kuczyńskich o szykowanym przez Kaczyńskiego rokoszu czy buncie. Przecież ten polityk nadal mówi o konieczności przebudowy państwa, a wyjaśnienie Smoleńska jest dla niego warunkiem podstawowym takiej przebudowy. Czyż to nie jest bunt nad bunty, rokosz nad rokosze?!

Igor Janke (też "Rzeczpospolita", [link=http://www.rp.pl/artykul/514924_Jeszcze_slabsza_Polska.html]"Jeszcze słabsza Polska", 28 lipca 2010 r.[/link]) próbuje wyważać: "Mamy polityczną wojnę o to, kto kogo bardziej upokorzy, a nie o to, kto zrealizuje swoją wizję państwa. Wojnę pustą i wyniszczającą". I można się domyślić, że autor równą winą obciąża władzę i opozycję (Kaczyńskiego). Ale jak z tym pogodzić wszystkie państwowotwórcze uwagi Kaczyńskiego, pozostaje tajemnicą Jankego. Czy wojna o państwo jest wojną pustą?

[srodtytul]Wypominki od przyjaciół?[/srodtytul]

Redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" Paweł Lisicki ([link=http://www.rp.pl/artykul/2,519785.html]"W odpowiedzi Jarosławowi Kaczyńskiemu", 8 sierpnia 2010 r.[/link]) za to nie pozostawia złudzeń: "Prezes (Kaczyński) nie wspominał o obecnych oskarżeniach wobec rządu i Bronisława Komorowskiego po prostu z wyrachowania. (…) Dla zdobycia władzy musi pokazać inną twarz, posługiwać się innym, łagodnym językiem. Czy to nie oportunizm? A może gorsza od niego obłuda? Lekarzu, nim zabierzesz się za innych, ulecz samego siebie".

Trochę to dziwnie brzmi w ustach szefa gazety, która przez wiele tygodni chwaliła Kaczyńskiego za tę "łagodną twarz". Ale od paru tygodni nie może się pogodzić z tym, że ta twarz ma inny wyraz, niż życzyłaby sobie gazeta. Bo też, to jest właśnie to, co rzuca się w oczy w niektórych, nierzadkich niestety, tekstach opublikowanych ostatnio w "Rzeczpospolitej".

Miało być przecież teraz w PiS tak "kulturalnie i sympatycznie", z Poncyljuszem, Kluzikową i Migalskim na czele, a pewni ludzie – mniejsza o nazwiska – mieli zniknąć już na zawsze. Dość wiecznego przypominania o Smoleńsku, o zagrożeniu dla Polski wspólną polityką rosyjsko-niemiecką, o twardej walce o miejsce w UE, o zagrożeniach ekonomiczno-społecznych, o wciąż olbrzymich wpływach establishmentu wywodzącego się z PRL, o braku suwerenności wielu polskich polityków itd. itp?

Tylko znowu niekonsekwencja. Zdaniem "Rzeczpospolitej" ta zmiana nie służy zdobyciu władzy, co zaprzecza tezie Lisickiego, że Kaczyński dla władzy zrobi wszystko, nawet będzie udawał, iż się zmienił.

Ba, wygląda na to, że teraz już dla "Rzeczpospolitej" każdy pretekst dobry, żeby dokopać PiS i Kaczyńskiemu. Stefan Szczepłek w felietonie o sporcie (!) ([link=http://www.rp.pl/artykul/509949_Powrot_do_Szawli.html]"Powrót do Szawli", 17 lipca 2010 r.[/link]), pisząc o tym, że pewien sędzia wcale się nie zmienił, dodaje łopatologicznie, iż "ukrywał swoją prawdziwą naturę niczym kandydat na prezydenta", ale wreszcie, jak ma się domyślić czytelnik, wyszło szydło ze sportowego i politycznego worka.

Piotr Gabryel, zastępca Lisickiego, też dokopuje ([link=http://www.rp.pl/artykul/520664_Gdzie_jest_opozycja__.html]"Gdzie jest opozycja", 11 sierpnia 2010 r.[/link]), jakoś tak mimochodem, że to niby PiS zajęty krzyżem przeoczył VAT i za jego podwyżkę "nie rozjechał rządu". Otóż, PiS oznajmił ustami i prezes Szydło, i prezesa Kaczyńskiego, co sądzi – a sądzi bardzo źle – o podwyżce VAT i o całym planie finansowym rządu. Choćby się jednak w tej partii natężyło tysiąc atletów i zjadło wcześniej tysiąc kotletów, to i tak nie dadzą rady – dopóki mass media bezwarunkowo ukochały sobie Tuska i PO.

Chciałbym zawołać do przyjaciół w "Rzeczpospolitej", panowie, czy czasem nie wpadacie w monomanię, w syndrom "złej Kaczki"? Czy czasem nie tracicie z oczu tego, kto to państwo psuje, a kto stara się je zawrócić ze złej drogi? W redagowaniu gazety emocje bywają złym doradcą.

Czy to znaczy, że Kaczyńskiego nie można krytykować? Ależ można, można, a nawet trzeba. Jak każdą osobę publiczną. Zresztą, czego jak czego, ale krytyki i gwałtownych ataków to Kaczyńskiemu w życiu od lat nie brakuje. Warto jednak zauważyć, że stwierdzenia, iż Kaczyński prowadzi opozycję i PiS na zatracenie, dlatego że bardziej niż Kluzik, Migalskiego i Poncyljusza upodobał sobie upominanie się o Smoleńsk, sprawne i sprawiedliwe państwo, wolny rynek i bezpieczeństwo socjalne, trąci daleko posuniętą przesadą. I jak każda przesada jest śmieszne.

[srodtytul]Bądźmy poważni[/srodtytul]

Oczywiście, jak w każdej partii, rozmaitość jest bardzo wskazana, dlatego uważam za nieroztropność, iż Joanna Kluzik nie przyjęła funkcji wiceprezesa partii, bo chciała mieć inne towarzystwo w kierownictwie PiS. W PiS jest miejsce i dla tzw. twardogłowych, i dla tzw. liberałów, cokolwiek by te nazwy znaczyły. Tylko wówczas opozycja ma szansę na wygranie wyborów, gdy zgromadzi głosy różnych grup ludzi. Ile głosów Kluzik dodaje PiS –1 procent? 2 procent? A ile Ziobro? Ile Kaczyński? Dodawajmy, a nie odejmujmy, pani Joanno.

Byłoby lepiej, gdyby "Rzeczpospolita" mniej się angażowała w rozgrywki personalne w PiS. Zostawmy personalia liderom poszczególnych partii. Czy gazeta ma sobie łamać głowę za Tuska, Kaczyńskiego czy Napieralskiego? Niech oni wyważają, wzbogacają, sterują swoimi partiami. A jeżeli – jak ćwierkają wróble na dachu – Grzegorz Schetyna puszcza oko do młodych w PO i PiS, mówiąc: pozbądźmy się starych ramoli Tuska (tak, tak, panie Donku, na co to panu przyszło!) i Kaczyńskiego i zróbmy europejską partię prawicowego postępu, to niech sobie robią ze Schetyną, ci co mu wierzą.

Nas, jako obywateli, interesują programy i konkretne działania. Dla nas jest ważne, że Kaczyński ma na celu – projektuje to od lat i postuluje – poprawiać państwo, a PO na naszych oczach – poprzez działania w komisji hazardowej czy w sprawie smoleńskiej – to państwo degraduje do poziomu afrykańskiego księstewka (z przeproszeniem Afryki). Moim kolegom publicystom z "Rzeczpospolitej" zalecałbym więcej chłodnej głowy, mniej salonowych egzaltacji.

Zapewne wielu komentatorom i politykom wydawało się, że Jarosław Kaczyński, zafascynowany perspektywą rychłego zdobycia władzy dzięki różnym zabiegom piarowo-socjotechnicznym, odstąpi od pryncypiów. Ba, oczekiwali, że za chwilę przeprosi za IV RP. Nie przeprosił i nie odstąpił.

No, to trzeba mu uciąć głowę. Dla jego dobra, bo ma ją chorą przecież, jak twierdzi wielu i od zawsze. Tak, bez głowy będzie mu znacznie lepiej.

[i]Autor jest dziennikarzem. W latach 2006 – 2009 prezes zarządu Polskiego Radia. Od października 2007 członek rady nadzorczej TVP[/i]

Na naszych oczach rozgrywa się kolejna odsłona operacji pod tytułem "Eliminacja Kaczek". Zaczęła się już dawno, kilkanaście lat temu, w momencie powstawania Porozumienia Centrum, i początkowo dotyczyła głównie Jarosława Kaczyńskiego. Był wrogiem, bo postulował wielopartyjność i demokrację, chciał zatroszczyć się o ludzi wyrzuconych na margines przemian, był też orędownikiem wolnego rynku bez gorsetu biurokracji i korupcji, ale z ważną rolą państwa w wybranych obszarach, tak aby zapewnić Polsce i jej gospodarce potężne impulsy rozwoju, innowacyjności.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: O wyższości 11 listopada nad 3 maja
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku