Polska nie jest kondominium niemiecko-rosyjskim

Można mieć wiele zastrzeżeń do polityki zagranicznej rządu Tuska, ale czym innym jest merytoryczna krytyka, a czym innym wizja rozbioru – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 14.09.2010 00:57

Polska nie jest kondominium niemiecko-rosyjskim

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

[b]„Platforma i jej zaplecze doskonale zdają sobie sprawę, że Polska, która uczci pamięć Lecha Kaczyńskiego, nie będzie tą Polską, którą oni chcą. (...) Tak jak Piłsudski nie mógł być symbolem PRL. Tak samo Lech Kaczyński – przy całej nieporównywalności postaci – nie może być symbolem kondominium rosyjsko-niemieckiego w Polsce”.[/b]

[i]Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”[/i]

W istocie, Lech Kaczyński nie może być symbolem kondominium rosyjsko-niemieckiego w Polsce. To jedyny jasny i niekontrowersyjny fragment wypowiedzi prezesa PiS. Analiza pozostałych fraz prowadzi do smutnych wniosków.

Zacznijmy od pewnego zastrzeżenia: poniższy wywód opiera się na założeniu, iż według Jarosława Kaczyńskiego istnieje w Polsce lub grozi nam „rosyjsko-niemieckie kondominium”, wspierane lub co najmniej tolerowane przez Platformę Obywatelską i „jej zaplecze”. Konkluzja Jarosława Kaczyńskiego wydaje się jednoznaczna: PO oddaje naszą ojczyznę we władanie potężnych sąsiadów.

[srodtytul]Oblicza zdrady[/srodtytul]

Owszem, Polska nie jest krajem w pełni suwerennym. Musimy wszak pamiętać o tym, że definicja suwerenności uległa w ostatnich dziesięcioleciach dość poważnej modyfikacji.

Żaden kraj na świecie (być może z wyjątkiem reżimów Korei Północnej i Birmy) nie cieszy się dziś pełną niezawisłością w XIX-wiecznym pojęciu tego słowa. Zarówno wielkie mocarstwa, jak i najbiedniejsze państwa Afryki nie podejmują dziś w pełni suwerennych decyzji politycznych i ekonomicznych. Są bowiem spętane siecią traktatów, obowiązują je reguły narzucane przez takie organizacje jak ONZ czy WTO, większość krajów podlega także międzynarodowym trybunałom.

I tak Niemcy mogłyby wprowadzić w imię gospodarczej suwerenności cła na import produktów mlecznych z Holandii, nie uczynią tego jednak, gdyż złamałyby jedną ze świętych zasad Unii Europejskiej. Chiny nie mogą używać broni biologicznej, bo swego czasu przystąpiły do stosownego układu. Amerykanie zaś, prowadząc wojnę z terroryzmem, muszą się liczyć z obostrzeniami zapisanymi w konwencjach genewskich.

W każdym przypadku scedowanie części suwerenności na rzecz innego państwa czy organizacji jest transakcją wiązaną. Berlin nie może wprowadzić ceł na niderlandzkie sery, ale dzięki temu nie musi się obawiać, iż rząd w Hadze nałoży cła na volkswageny. Amerykanie muszą traktować jeńców wojennych w sposób humanitarny, ale mogą domagać się podobnego traktowania żołnierzy US Army.

Jeśli więc Jarosław Kaczyński podejrzewa, że Polska Anno Domini 2010 nie jest państwem w stu procentach niepodległym, wygłasza w gruncie rzeczy tezę prawdziwą, choć rozumie niepodległość na swój sposób. Dostrzega on niebezpieczeństwo (dodajmy: wyolbrzymione), które wynika raczej z uwarunkowań historycznych i geopolitycznych, a nie z prawa międzynarodowego.

A przecież nasza suwerenność jest ograniczona przede wszystkim ustawodawstwem unijnym, nie zaś wpływami ościennych potęg. Widać to choćby na przykładzie sporu o nowy kontrakt gazowy z Rosją, gdzie doszło do paradoksu: rząd Donalda Tuska realizował „suwerenną” politykę gospodarczą i negocjował umowę, próbując nagiąć prawo obowiązujące w Unii Europejskiej. Był za to ostro krytykowany przez partię Jarosława Kaczyńskiego. Tymczasem poddanie się regulacjom narzuconym przez Unię, związane z oddaniem Brukseli części naszych prerogatyw, może nas uchronić przed nadmiernym uzależnieniem od Gazpromu. W tym wypadku „suwerenny” Tusk naraża na szwank polskie bezpieczeństwo energetyczne, wywołując pytania o to, czy nie idzie za daleko w ocieplaniu stosunków z Kremlem.

Istnieją oczywiście pewne granice zawężania państwowej suwerenności. Poszczególne rządy starają się „sprzedać” kolejne obszary swojej swobody za jak najwyższą cenę. Zatwierdzony w ubiegłym tygodniu projekt nadzoru finansowego w strefie euro jest rozwodniony w stosunku do pierwotnego pomysłu, gdyż nie wszystkie państwa gotowe były powierzyć kontrolę nad swoimi bankami instytucji ponadnarodowej. Niekiedy państwa odstępują od „sprzedaży”, gdy dochodzą do wniosku, że deal jest nieopłacalny: tak jest np. w przypadku Stanów Zjednoczonych i Izraela, które nie uznają Międzynarodowego Trybunału Karnego.

Także Polska dokonywała i wciąż dokonuje podobnych transakcji. Rokowania w sprawie ostatecznego kształtu traktatu lizbońskiego były niczym innym jak tylko próbą uzyskania profitów za poparcie naszych władz dla dalszego ograniczenia niezależności państw członków UE. Otrzymaliśmy m.in. opt-out w sprawie karty praw podstawowych oraz przedłużenie tzw. nicejskiej metody głosowania w Radzie Unii Europejskiej. Warto przypomnieć, iż naszymi negocjatorami byli wówczas Lech Kaczyński i Anna Fotyga.

Co ciekawe, część polskiej prawicy uznała, że Lech Kaczyński dopuścił się wówczas... aktu zdrady. „Nowy traktat UE to utrata suwerenności na wiele lat. (…) Zdrada, zdrada, po trzykroć zdrada. (…) Jeśli nowy traktat UE zostanie przyjęty, Polska stanie się prowincją brukselską” – komentował Roman Giertych.

Jak widać, zdrada przybiera rozmaite oblicza. Wszystko zależy od światopoglądu i definicji suwerenności.

[srodtytul]Faza subtelności[/srodtytul]

Gdyby Jarosław Kaczyński, zamiast o „rosyjsko-niemieckim kondominium”, mówił dziś o „brukselskiej prowincji”, jego opis byłby zapewne bliższy stanowi rzeczywistemu. Bezpieczniej jest zresztą zadrzeć z amorficzną strukturą, jaką jest „Bruksela”, niż z konkretnym państwem, które ma konkretnego kanclerza i realizuje własne, bardzo konkretne interesy.

David Cameron, gdy jeszcze nie był premierem Wielkiej Brytanii, pozwalał sobie na bardzo ostre słowa krytyki wobec Unii Europejskiej, aczkolwiek w stosunku do Niemiec i Francji był nader wstrzemięźliwy. Wiedział, że Unia jest wypadkową polityki rządów narodowych, z którymi trzeba utrzymywać przyjazne relacje, nawet jeśli jest się w opozycji. Bo opozycja zazwyczaj po pewnym czasie przejmuje stery władzy i z fazy buńczucznych sloganów musi przejść do fazy subtelnej dyplomacji.

Ale sformułowanie „brukselska prowincja” w ustach Jarosława Kaczyńskiego mogłoby uderzyć rykoszetem w pamięć jego śp. brata. To Lech Kaczyński bowiem zaaprobował m.in. stworzenie Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych, co jest najbardziej jaskrawym przykładem rezygnacji z części suwerenności Polski bez odpowiedniej rekompensaty. Dlatego prezesowi PiS wygodniej jest dziś namalować obraz skorumpowanego moralnie rządu oraz państwa rozrywanego przez historycznych wrogów ze Wschodu i Zachodu, niż dyskutować o rzeczywistych zagrożeniach dla polskiej państwowości.

Można mieć wiele zastrzeżeń do polityki zagranicznej rządu Tuska, ale między merytoryczną krytyką a roztaczaniem wizji kolejnego rozbioru istnieje zasadnicza różnica. Ponieśliśmy wprawdzie dyplomatyczną porażkę w sprawie budowy gazociągu Nord Stream, nie oznacza to jednak, że za chwilę Warmia zostanie oderwana od Polski. Zasadna jest debata na temat nadmiernej obecności niemieckiego kapitału w niektórych sektorach gospodarki nad Wisłą, nie każe nam to jednak używać retoryki ministra Becka. Śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej jest prowadzone skandalicznie, a kwestia kontraktu gazowego budzi całą masę wątpliwości, lecz nie jest to powód, aby pisać nazwisko prezydenta Komorowskiego cyrylicą. W tej sytuacji Donald Tusk czy Radosław Sikorski każdą, nawet usprawiedliwoną, krytykę swoich działań mogą łatwo złożyć na karb „szaleństwa” lidera PiS.

Sygnały wysyłane przez Kaczyńskiego wskazują, że nie jest on w stanie oderwać się od archaicznego paradygmatu polskiej polityki zagranicznej, której głównym celem miałaby być heroiczna obrona naszych granic przed zakusami Moskwy i Berlina. Każda umowa międzynarodowa może być w tej sytuacji traktowana przez lidera PiS z podejrzliwością, gdyż każda po części ogranicza naszą suwerenność. Każdy gest, oświadczenie, spotkanie, które miałoby służyć poprawie stosunków między Polską a Niemcami lub między Polską a Rosją, może zostać uznane za akt „serwilizmu”.

[srodtytul]Potrójne oskarżenie[/srodtytul]

To ślepa uliczka. Geopolitycznym priorytetem Polski powinno być stworzenie takiej sytuacji, w której państwa regionu prowadziłyby wobec nas przyjazną politykę, opierały swój system władzy na demokratycznych wartościach Zachodu oraz były zwolennikami wolnego handlu.

W szczególności dotyczy to Rosji, która wciąż jest krajem niedemokratycznym i agresywnym wobec sąsiadów, zmienia się powoli i niechętnie, ale jednak się zmienia. Nasze umizgi wobec Moskwy przypominają niekiedy kiczowaty festiwal radosnego pojednania, jednak ta gra warta jest świeczki, dopóki jest prowadzona w sposób rozsądny.

Kaczyński, mówiąc o „rosyjsko-niemieckim kondominium”, rzuca za jednym zamachem poważne oskarżenie wobec rządu własnego państwa, a także wobec rządów naszych sąsiadów. Jeśli wytacza się tak ciężkie działa, huk ich wystrzałów zagłusza normalną dyskusję na temat polskiej polityki zagranicznej.

[b]„Platforma i jej zaplecze doskonale zdają sobie sprawę, że Polska, która uczci pamięć Lecha Kaczyńskiego, nie będzie tą Polską, którą oni chcą. (...) Tak jak Piłsudski nie mógł być symbolem PRL. Tak samo Lech Kaczyński – przy całej nieporównywalności postaci – nie może być symbolem kondominium rosyjsko-niemieckiego w Polsce”.[/b]

[i]Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”[/i]

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?