Owszem, Polska nie jest krajem w pełni suwerennym. Musimy wszak pamiętać o tym, że definicja suwerenności uległa w ostatnich dziesięcioleciach dość poważnej modyfikacji.
Żaden kraj na świecie (być może z wyjątkiem reżimów Korei Północnej i Birmy) nie cieszy się dziś pełną niezawisłością w XIX-wiecznym pojęciu tego słowa. Zarówno wielkie mocarstwa, jak i najbiedniejsze państwa Afryki nie podejmują dziś w pełni suwerennych decyzji politycznych i ekonomicznych. Są bowiem spętane siecią traktatów, obowiązują je reguły narzucane przez takie organizacje jak ONZ czy WTO, większość krajów podlega także międzynarodowym trybunałom.
I tak Niemcy mogłyby wprowadzić w imię gospodarczej suwerenności cła na import produktów mlecznych z Holandii, nie uczynią tego jednak, gdyż złamałyby jedną ze świętych zasad Unii Europejskiej. Chiny nie mogą używać broni biologicznej, bo swego czasu przystąpiły do stosownego układu. Amerykanie zaś, prowadząc wojnę z terroryzmem, muszą się liczyć z obostrzeniami zapisanymi w konwencjach genewskich.
W każdym przypadku scedowanie części suwerenności na rzecz innego państwa czy organizacji jest transakcją wiązaną. Berlin nie może wprowadzić ceł na niderlandzkie sery, ale dzięki temu nie musi się obawiać, iż rząd w Hadze nałoży cła na volkswageny. Amerykanie muszą traktować jeńców wojennych w sposób humanitarny, ale mogą domagać się podobnego traktowania żołnierzy US Army.
Jeśli więc Jarosław Kaczyński podejrzewa, że Polska Anno Domini 2010 nie jest państwem w stu procentach niepodległym, wygłasza w gruncie rzeczy tezę prawdziwą, choć rozumie niepodległość na swój sposób. Dostrzega on niebezpieczeństwo (dodajmy: wyolbrzymione), które wynika raczej z uwarunkowań historycznych i geopolitycznych, a nie z prawa międzynarodowego.
A przecież nasza suwerenność jest ograniczona przede wszystkim ustawodawstwem unijnym, nie zaś wpływami ościennych potęg. Widać to choćby na przykładzie sporu o nowy kontrakt gazowy z Rosją, gdzie doszło do paradoksu: rząd Donalda Tuska realizował „suwerenną” politykę gospodarczą i negocjował umowę, próbując nagiąć prawo obowiązujące w Unii Europejskiej. Był za to ostro krytykowany przez partię Jarosława Kaczyńskiego. Tymczasem poddanie się regulacjom narzuconym przez Unię, związane z oddaniem Brukseli części naszych prerogatyw, może nas uchronić przed nadmiernym uzależnieniem od Gazpromu. W tym wypadku „suwerenny” Tusk naraża na szwank polskie bezpieczeństwo energetyczne, wywołując pytania o to, czy nie idzie za daleko w ocieplaniu stosunków z Kremlem.