Repatriacja deportowanych Kresowian potrzebna

Czy rzeczywiście groziłby nam najazd dzieci i wnuków ludzi deportowanych przez Sowietów w rodzaju takiego, jaki sami urządziliśmy niedawno Anglikom i Irlandczykom? – pyta historyk

Publikacja: 16.09.2010 21:15

Antoni Dudek

Antoni Dudek

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Red

Długa jest w Polsce lista spraw do załatwienia, którą podrzucają sobie kolejne ekipy rządzące. Jest na niej budowa autostrad, naprawa kolei i służby zdrowia, reforma szkolnictwa i finansów publicznych itd. Wśród nich są też dwie kwestie pozornie mało istotne, na pierwszy rzut oka niemające znaczenia dla modernizacji Polski. W dodatku obie sprawy mają swoje korzenie w wydarzeniach sprzed ponad 70 lat, których nie pamięta już zdecydowana większość żyjących Polaków. A jednak o żadnej z nich nie wolno nam zapomnieć, jeśli zależy nam na wizerunku Rzeczypospolitej jako poważnego państwa.

Są to: reprywatyzacja i repatriacja. O konieczności bodaj częściowego zadośćuczynienia ludziom obrabowanym ze swej własności przez komunistów zaczęto mówić niemal natychmiast po upadku ich rządów. Po upływie ponad 20 lat od tamtej historycznej chwili sprawa reprywatyzacji pozostaje jednak nierozwiązana, a nasz kraj jest jedynym państwem w tej części Europy, które nie potrafiło się zdobyć na przyjęcie odpowiednich przepisów. Nietrudno się domyśleć, w jakim świetle stawia to państwo polskie na arenie międzynarodowej.

[srodtytul]Kłopot i szansa [/srodtytul]

Na pierwszy rzut oka lepiej wygląda sprawa z repatriacją. Są odpowiednie procedury i przepisy wynikające z ustawy uchwalonej przed dziesięciu laty, ba, są nawet – w stale rosnącej liczbie – urzędnicy, którzy mają zajmować się tą akcją. Tylko repatriantów jest dramatycznie mało.

Wedle danych Obywatelskiego Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej Powrót do Ojczyzny w ubiegłym roku było ich zaledwie kilkunastu. Powody tego stanu rzeczy nie są trudne do ustalenia: to brak pieniędzy w budżetach gmin, na które państwo chytrze przerzuciło większość kosztów związanych z repatriacją.

Projekt ustawy przygotowany przez tragicznie zmarłego marszałka Macieja Płażyńskiego, a promowany przez jego syna Jakuba, zakłada zmianę tego stanu i przejęcie finansowania operacji repatriacyjnej przez budżet państwa. Inicjatorzy szacują, że sprowadzenie ok. 2,5 tys. osób, które zarejestrowały się w systemie ewidencji Rodak gromadzącym dane repatriantów, będzie nas kosztować około 100 milionów złotych rocznie. Czyli, jak łatwo policzyć, 40 tys. na jedną osobę.

Nie wiem, czy obywatelski projekt ustawy, pod którym miałem zaszczyt złożyć podpis, przebije się przez filtr zlokalizowany w gabinecie marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny, ale już wkrótce może się okazać, że stanowi on jedynie wierzchołek góry lodowej problemu, jaki stanowi około 3 milionów Kresowian i ich potomków mieszkających dziś na obszarze państw powstałych po likwidacji ZSRR. Jest to problem, ale i wielka szansa dla współczesnej Polski. Szansa nie tylko na spłatę długu honorowego państwa polskiego wobec swoich porzuconych przed laty obywateli i ich dzieci, ale i na załatanie wyglądającej coraz bardziej ponuro demograficznej czarnej dziury, w którą wpędziliśmy się w minionym dwudziestoleciu, bijąc europejskie rekordy w spadku przyrostu naturalnego.

[srodtytul]Zamieszanie z konwencjami[/srodtytul]

W 1951 r. Sejm uchwalił ustawę o polskim obywatelstwie, której art. 2 stanowił, iż obywatelami polskimi są osoby, które posiadały obywatelstwo polskie na podstawie dotychczasowych przepisów. Oznaczało to, że za obywateli uznano wszystkich, którzy mieli polskie obywatelstwo na mocy poprzedniej ustawy z 1920 r. (gdyż innych przepisów od tego czasu nie było), czyli także mieszkańców ziem wschodnich, którym władze sowieckie narzuciły swoje obywatelstwo. Co najważniejsze, za obywateli Polski uznano także ich dzieci.

Oczywiście pod rządami Bolesława Bieruta nikt się praktycznymi konsekwencjami tych przepisów nie przejmował, bo w czasach totalnego terroru ubieganie się obywatela sowieckiego o polskie obywatelstwo groziło smutnymi konsekwencjami. Wyjątek zrobiono jedynie dla blisko tysiąca oficerów Armii Czerwonej, którym z do dziś niewyjaśnionych powodów pozwolono na zawarcie małżeństw z Polkami i którzy pozostali w Polsce na stałe. Problem pojawił się po przełomie październikowym 1956 r., kiedy Władysławowi Gomułce udało się uzyskać zgodę Kremla na wypuszczenie z ZSRR blisko 250 tys. Polaków, którzy wrócili do ojczyzny do 1959 r. Ponieważ rozmiary tego procesu zaniepokoiły władze sowieckie, 21 stycznia 1958 r. zawarta została konwencja między rządami PRL i ZSRR. Zgodnie z nią osoby narodowości polskiej, zamieszkałe na terytorium ówczesnego ZSRR, mogły do 9 maja 1959 r. złożyć w konsulacie PRL oświadczenie o wyborze obywatelstwa polskiego.

Konwencji tej oczywiście w ZSRR nie opublikowano, aby nie wywoływać fali podań o przyznanie polskiego obywatelstwa. Równie ciekawy był los tej konwencji w PRL. Stała ona w kolizji z ustawą z 1951 r., dlatego ta ostatnia powinna zostać znowelizowana przez Sejm. Tak się jednak nie stało – zapewne na prośbę towarzyszy sowieckich również w Polsce postanowiono sprawy nie nagłaśniać, ograniczając się do cichej ratyfikacji konwencji przez Radę Państwa.

W rezultacie po PRL odziedziczyliśmy dwa akty prawne, które w odmienny sposób regulowały sprawę obywatelstwa. Ponieważ jednak konwencja nie ma rangi nadrzędnej nad ustawą, a do tej pierwszej nie wydano żadnych aktów prawnych wprowadzających ją do polskiego porządku prawnego, należy wnosić, że Kresowianie mają prawo do obywatelstwa polskiego wynikające wprost z ustawy z 1951 r.

[srodtytul]Deportowani bez obywatelstwa [/srodtytul]

Takiego zdania jest prezes Fundacji Solidarność-Wschód Czesław Skarżyński, obywatel białoruski od lat walczący z polskimi urzędami o uznanie, że nigdy nie utracił obywatelstwa Rzeczypospolitej. Po drugiej stronie barykady znajdują się MSWiA oraz NSA, konsekwentnie stojące na stanowisku, że konwencja z 1958 r. obowiązuje dzisiejsze państwo polskie i skoro rodzice trzyletniego wówczas Skarżyńskiego nie złożyli w przewidzianym nią terminie oświadczenia w konsulacie PRL, to powinien on pozostać poddanym Aleksandra Łukaszenki.

Fakt, iż ojciec Skarżyńskiego miał za sobą wieloletni pobyt w łagrze i wyprawa do konsulatu PRL mogła budzić konkretne obawy, że trafi tam ponownie, nie ma tu oczywiście żadnego znaczenia. Podobnie jak to, że podobny los był udziałem setek tysięcy Polaków deportowanych w głąb ZSRR, których potomkowie wciąż przyznają się do polskiej narodowości i często zaskakująco dobrze władają ojczystym językiem.

Jest oczywiste, że problemem prawnym wynikającym z kolizji ustawy o obywatelstwie i konwencji powinien się zająć Trybunał Konstytucyjny, a nie urzędnicy specjalizujący się w wyszukiwaniu najkorzystniejszych dla nich interpretacji sprzecznych przepisów. Jednak niezależnie od tego, jaki będzie jego wyrok, przy okazji kolejnej rocznicy sowieckiej agresji na Polskę wypada po raz kolejny jasno stwierdzić: Rzeczpospolita Polska ma honorowy dług wobec Kresowian i ich potomków.

[srodtytul] Wzorem Niemiec i Izraela [/srodtytul]

Mamy też rosnące problemy demograficzne i także z tego powodu włodarze powinni się czym prędzej przyjrzeć doświadczeniom akcji repatriacyjnych prowadzonych w minionych latach chociażby przez Niemcy i Izrael.

Wstępem do niej powinna być akcja sondażowa pozwalająca określić w przybliżeniu, jak wielu z około 3 milionów Kresowian i ich potomków byłoby skłonnych nie tylko przyjąć polskie obywatelstwo, ale i przenieść się do Polski, co przecież nie jest równoznaczne. Dla wielu, zwłaszcza starszych Polaków ze Wschodu, przywrócenie im obywatelstwa będzie miało wymiar wyłącznie symboliczny.

Czy groziłby nam rzeczywiście najazd ich dzieci i wnuków w rodzaju takiego, jaki sami urządziliśmy niedawno Anglikom i Irlandczykom? Tego nie wiemy i bez profesjonalnych badań się nie dowiemy. Skoro jednak Londyn i Dublin jakoś to przeżyły, to dlaczego infrastruktury Warszawy, Krakowa czy Łodzi miałyby się załamać z powodu przyjazdu Polaków ze Wschodu? Wszak po wejściu Polski do UE ubyło z nich oraz z wielu innych miast i wsi od miliona do 2 milionów Polaków, którzy wyruszyli w poszukiwaniu lepszego życia na Zachód.

Nie można w nieskończoność słuchać kolejnych opowieści biurokratów, że Polski nie stać na rozpoczęcie takiej operacji, skoro stać ją na łożenie miliardów złotych na kolejne zastępy urzędników rządowych i samorządowych, których liczba w minionej dekadzie wzrosła o 113 tys., czyli ponad jedną trzecią.

Jeśli rządzoną przez Gomułkę PRL, w której bieda aż piszczała, stać było na przyjęcie blisko 250 tys. rodaków, to jak można poważnie mówić, że repatriacja podobnej czy nawet większej liczby Polaków zdemoluje budżet wielokrotnie dziś bogatszej Rzeczypospolitej?

[i]Autor jest politologiem i historykiem, profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz pracownikiem IPN[/i]

Długa jest w Polsce lista spraw do załatwienia, którą podrzucają sobie kolejne ekipy rządzące. Jest na niej budowa autostrad, naprawa kolei i służby zdrowia, reforma szkolnictwa i finansów publicznych itd. Wśród nich są też dwie kwestie pozornie mało istotne, na pierwszy rzut oka niemające znaczenia dla modernizacji Polski. W dodatku obie sprawy mają swoje korzenie w wydarzeniach sprzed ponad 70 lat, których nie pamięta już zdecydowana większość żyjących Polaków. A jednak o żadnej z nich nie wolno nam zapomnieć, jeśli zależy nam na wizerunku Rzeczypospolitej jako poważnego państwa.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA