Co do tchórzostwa – sądzę, że jest dokładnie odwrotnie. Obecność w radzie była dla mnie dowodem zaufania ze strony środowisk, które mnie tam posłały. Dawała mi (przynajmniej na początku) poczucie identyfikacji, oparcia i nawet pewnego „bezpieczeństwa w zawodzie”. REM cieszyła się zaufaniem „macierzystej” Konferencji Mediów Polskich, a ostatnio dostała prestiżową nagrodę kościelnej fundacji. Szefowa REM wydała książkę w prawicowym wydawnictwie oraz została przyjęta przez najwyższe władze państwowe. Tak więc obok „nagonki” był też prestiż i uznanie. Splendor tych zdarzeń „spływał” na poszczególnych członków, a więc i na mnie.

Jeśli zaś chodzi o nielojalność… W swoim komputerowym archiwum mam szereg e-maili, w których solidaryzowałem się z radą, gdy miała kłopoty. Sprawiało mi satysfakcję, gdy mogłem wesprzeć kolegów atakowanych zarówno przez media lokalne, jak i np. przez część tzw. salonu. Na większość zebrań dojeżdżałem za własne pieniądze. Pod koniec już rzadziej, głównie z braku czasu (dlatego nie zamierzałem ubiegać się o kolejną kadencję).

Większość oświadczeń rady współtworzyłem, część poparłem, gdy były już gotowe. Ale od niektórych się odciąłem. Pan red. Iłowiecki, komentując teraz (po sześciu miesiącach) krytyczną ocenę cyklu reportaży red. Pospieszalskiego spod Pałacu, pisze: „Dopuszczam myśl, że być może w tym wypadku (ich autor) został oceniony (przez radę) zbyt surowo…”. W takim właśnie duchu (wiosną 2010) napisałem do członków REM obszernego e-maila, w którym wskazywałem na konieczność symetrii ocen. Bez skutku. I nie mogę pozbyć się wrażenia, że – poza Ryszardem Bańkowiczem, który czasem życzliwie i rzeczowo ze mną korespondował – pozostali członkowie REM jak ognia unikali odpowiedzi na e-maile przychodzące od „katolickiego i prawicowego skrzydła”.

Mimo wysiłków Teresy Bochwic i moich ani przed katastrofą smoleńską, ani po niej rada nie uznała za stosowne napiętnować skrajnej niekiedy stronniczości wielu mediów wobec – szeroko rozumianej – opozycji. W trakcie niemal dwuletniej kadencji członkowie rady wymienili między sobą setki e-maili na dziesiątki tematów. Od Macieja Iłowieckiego przez większość kadencji nie dostałem żadnego! Milczenie człowieka (który od zawsze był dla mnie autorytetem), a także jego „pojednawcze”, bezbarwne wypowiedzi na zebraniach w stopniu większym niż cokolwiek innego przyczyniły się do mojego odejścia z rady. Teraz pan Maciej Iłowiecki użył epitetów: nielojalność i tchórzostwo. Zupełnie nietrafnie i na wyrost. Czasem chodzi po prostu o to, że człowiekowi zwyczajnie opadają ręce. I że chce być wolny. Jego ocena utwierdza mnie w słuszności podjętej decyzji. Jest utrzymana w stylu, z jakim REM powinna walczyć.

Tomasz Bieszczad