W wymiarze teoretycznym ultraliberalna koncepcja państwa jako "stróża nocnego" wyrasta z pojmowania polityki jako opresji, konsekwencją czego jest próba jej wyeliminowania, a w każdym razie zmarginalizowania. Sytuuje się na antypodach klasycznego ujęcia, które rodzi się ze zrozumienia człowieka jako bytu politycznego, czyli wspólnotowego. Konsekwentnie liberalny model "stróża nocnego" jest nierealny i ufundowany na fałszywej antropologii. Pewnie dlatego nigdy nie został nawet przybliżony do rzeczywistości. Pisząc to, nie kwestionuję daleko idącej potrzeby odchudzenia współczesnych państw, ale to już inny problem.
Liberalna antropologia zakłada, że jesteśmy samokreującymi się monadami, abstrakcyjnymi, niezależnymi od siebie bytami, gdy tymczasem sprzeciwia się temu każde nasze doświadczenie. Przeczy temu Kuczyński, pisząc, że czuje się Polakiem, chce żyć w państwie polskim oraz ma świadomość, iż wyrasta ono z długiego historycznego procesu. A więc bycie Polakiem to nie tylko mówienie po polsku i "przypadkowe" urodzenie się nad Wisłą. To świadomość bycia członkiem kulturowo ukształtowanej wspólnoty, czyli coś, czego tak gdzie indziej boi się Kuczyński.
Czy można uwolnić państwo od moralności? Kośćcem państwa jest prawo, które wyrasta z idei sprawiedliwości. Pozytywizm prawniczy próbował je od niej oddzielić, ale okazało się to niemożliwe, o czym świadczą wszystkie – bez względu na to jak ułomne – próby budowy ponadpaństwowego prawa. Przecież Kuczyński też pisze o "prawach obywatela", czyli o pewnym fundamencie, na którym jego zdaniem musi być budowane prawo. A obywatel to członek wspólnoty właśnie, wspólnoty politycznej.
W XX wieku w imię tej wspólnoty poczyniono wiele zła. Ale nie tylko w jej imię. Komunizm miał być pełnym wyzwoleniem człowieka. Nie istnieje idea, która nie mogłaby stać się uzasadnieniem opresji. Czy znaczy to, że mamy zaniechać myślenia? Czy można odrzucić kategorię wspólnoty i czy byłoby to dobre? A poza tym: czy rzeczywiście dziś w Polsce grozi nam opresyjne państwo występujące jako narzędzie wspólnoty?
Krzywdy IV RP
Czytając Kuczyńskiego i innych apologetów III RP, można by tak uznać. Jedyne zło, jakie przypomina sobie zausznik Tadeusza Mazowieckiego, to lata 2005 – 2007. Pisze o "krzywdach", które wtedy "narobiono". Pytam: jakie? Czy było to aresztowanie skorumpowanego i skrajnie nieodpowiedzialnego transplantologa? Czy oskarżenie skorumpowanej posłanki PO, która po fakcie ogłosiła, że została uwiedziona przez funkcjonariusza?
Wszystkie te oskarżenia, które wprasowane zostały w świadomość Polaków przez aparat propagandy III RP, mają w sobie tyle prawdy, ile teza o "zapaści" w polskiej transplantologii wywołana jakoby przez aresztowanie doktora G., a której fałsz z rocznikiem statystycznym w ręku wykazał na naszych łamach Piotr Skwieciński ("Kłamstwo przeszczepowe", "Rz", 6 kwietnia 2010), co nie przeszkadza w kolportowaniu jej ciągle przez media głównego nurtu.