Umowy śmieciowe albo bezrobocie? Gwiazdowski

Praca na etacie najbardziej opłaca się państwu i pewnej kategorii nierobów, którzy chcą mieć etat, a nie pracować – twierdzi prezydent Centrum im. Adama Smitha

Publikacja: 22.01.2012 18:46

Robert Gwiazdowski

Robert Gwiazdowski

Foto: Fotorzepa, Dariusz Majgier DM Dariusz Majgier

Kilkanaście tygodni temu pan profesor Jerzy Buzek – ówcześnie jeszcze przewodniczący Parlamentu Europejskiego – ogłosił, że Unia Europejska zajmie się umowami śmieciowymi. Myślałem w pierwszej chwili, że chodzi o wywóz śmieci, którymi państwo "uwłaszczyło" samorządy, decydując, że moje śmieci nie są moje, tylko gminy. Ale się okazało, że umowy, subtelnie nazywane śmieciowymi, to takie, na podstawie których ludzie wykonują jakąś pracę, a które nie są umowami o pracę regulowanymi przepisami kodeksu pracy. Te pierwsze to umowy-zlecenia i umowy o dzieło – będą nazywane dalej umowami cywilnoprawnymi. Te drugie będą nazywane pracą na etacie.

Podstawą tych pierwszych jest prawna równość stron. Podkreślmy, że chodzi o równość prawną, a nie ekonomiczną. Z tą drugą bywa różnie. Ale wcale nie jest tak, że to pracodawca ma zawsze przewagę ekonomiczną nad pracownikiem. Zakres regulacji rynku pracy, ustalana przez państwo wysokość płacy minimalnej i zasiłków dla bezrobotnych oraz opodatkowania wynagrodzeń za pracę na etacie często powodują, że to pracodawca jest w sytuacji gorszej od pracownika, któremu może nie opłacać się pracować.

Zgodnie z danymi Ministerstwa Finansów osób zatrudnionych na umowę-zlecenie i umowę o dzieło jest około 800 tys. Jeśli dodamy do tego samozatrudnionych – czyli prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą – jest tych "śmieciarzy" prawie 2 mln.

Na marginesie zauważmy, że umowy-zlecenia i o dzieło różnią się w sposób zasadniczy, więc nie wiem, dlaczego Ministerstwo Finansów podaje w statystykach ich ilość zbiorczo. Bo przecież pod względem podatku dochodowego są one traktowane inaczej. Przede wszystkim koszty uzyskania przychodu – co powinno być ważne dla Ministerstwa Finansów – są inne. W przypadku umowy-zlecenia stanowią 20 proc. przychodu, a w przypadku umowy o dzieło – 50 proc. I charakter cywilnoprawny jest inny: według umowy o dzieło trzeba stworzyć "dzieło" – liczy się więc rezultat – a nie tylko "popracować", dokładając przy tym "należytej staranności" – jak w przypadku umowy-zlecenia.

Pięknym za nadobne

W dyskusji o umowach śmieciowych padło zdanie, że "dzisiejsza sytuacja to zwykłe oszukiwanie państwa, bo i tak takie osoby przyjdą do niego na starość po pieniądze". Ale czy nie jest tak, że to państwo oszukuje obywateli, obiecując im "darmową opiekę medyczną" i "bezpieczeństwo na starość", zabierając w tym celu znaczną część wynagrodzenia, więc obywatele, widząc, jak naprawdę wyglądają owa "opieka" i "bezpieczeństwo", odpowiadają pięknym za nadobne i starają się minimalizować swoje zobowiązania podatkowe, wykorzystując w tym celu wszelkie legalne możliwości?

A jeśli tak się troszczymy o przyszłość ludzi płacących dziś niższe składki ubezpieczeniowe, to trzeba jakoś dodatkowo opodatkować także inwestorów giełdowych, bo przecież oni też nie płacą składki na ZUS i OFE. Skąd pewność, że oni akurat nie "przyjdą do państwa na starość po pieniądze"?

Jedna z gazet artykuł na temat planu zwiększenia opodatkowania zatytułowała: "Umowy śmieciowe mniej śmieciowe!". Czyżby wystarczyło zapłacić wyższy podatek nazywany dla zmylenia płacących składką ubezpieczeniową i umowa natychmiast przestanie być śmieciowa? Czy może chodzi o "prawa pracownicze" wynikające z kodeksu pracy, które nie obejmują pracujących na podstawie umów cywilnoprawnych? Ale właśnie dlatego mogą oni w ogóle pracować. Wielu młodych ludzi, którzy wchodzą dopiero na rynek pracy, gdy przestanie pracować na umowach śmieciowych, zacznie pracować na bardziej "wyrafinowanych" umowach "na gębę" – czyli na czarno. Można bowiem pracować na etacie. Można nie pracować w ogóle. I można pracować na czarno. Alternatywą dla pracy na czarno nie jest jednak praca na etacie, tylko brak pracy, z uwagi na koszty pracy i inne obowiązki nałożone na pracodawcę. Rozwiązaniem pośrednim są umowy cywilnoprawne.

Z punktu widzenia prezesów wielkich koncernów globalnych, porównujących ogólne koszty pracy w Polsce, Niemczech czy Francji, nie wypadamy najgorzej. Ale koncerny globalne tworzą niewiele miejsc pracy. Większość z nich powstaje w sektorze "misi", czyli małych i średnich przedsiębiorstw. Dla ich właścicieli nie ma znaczenia, że zatrudnienie pracownika w Niemczech jest droższe niż w Polsce. Bo oni działają w Polsce. Dlatego rozwiązaniem są dla nich i ich pracowników umowy cywilnoprawne.

Musimy jednak odróżnić dwa rodzaje przypadków. W pierwszym praca na umowie cywilnoprawnej jest wynikiem wyboru pracownika, który ma świadomość korzyści płynących z tej formy zatrudnienia. W drugim pracownik wolałby pracę na etacie, ale w jego zawodzie i na jego rynku pracy takie umowy nie są oferowane przez lokalnych pracodawców. Taki pracownik ma cztery możliwości: skorzystać z istniejącej oferty, zmienić zawód, zmienić miejsce poszukiwania pracy, pozostać bezrobotnym. Najczęściej korzysta z istniejącej oferty i złorzeczy pracodawcy. Bo nie pomyśli o złorzeczeniu ustawodawcy, który sprawia, że pracodawcy nie są skorzy do zatrudniania pracowników na etatach. A już zwłaszcza "misie".

Klin podatkowy

Co rodzi popularność umów cywilnoprawnych? Skutki prawne i ekonomiczne umów o pracę! Prawa pracownicze określone w kodeksie pracy może i mają sens w przypadku przedsiębiorstw zatrudniających po kilkaset czy nawet kilka tysięcy pracowników. Nie mają w ogóle racji bytu w sektorze "misi". Mały pracodawca, który nie wie, co to bilans, i nie ma kredytu w rachunku bieżącym, nie może pozwolić sobie na ryzyko zatrudnienia pracownika, który będzie chorował, pójdzie na urlop macierzyński i którego nie będzie mógł zwolnić, gdy sprzedaż spadnie. Na plantacjach Południa Stanów Zjednoczonych pracownicy mieli pracę, zakwaterowanie, jedzenie i nawet opiekę medyczną – tak samo jak konie, które miały stajnię, owies i weterynarza. Tylko że byli niewolnikami. Poziom ich życia był wielokrotnie wyższy niż wolnych pracowników najemnych, i to nawet białych (czyli chyba "Euroamerykanów" – już się gubię w tej poprawności politycznej) pracujących w fabrykach Północy. A jednak nie mamy wątpliwości, że to na Północy było lepiej! Nie z ekonomicznego, tylko z filozoficznego punktu widzenia.

Państwo opiekuńcze obiecało zaopiekować się pracownikami, żeby mieli wszystko – jak kiedyś niewolnicy. Stara się więc nałożyć na pracodawców takie obowiązki, jakie mieli właściciele niewolników. Ale w dodatku samo chce na tym zarabiać. Tak dochodzimy do podstawowej kwestii, która nazywa się "klinem podatkowym". Jest to różnica między wynagrodzeniem netto – jakie otrzymuje pracownik – a łączną kwotą, jaką pracodawca musi zapłacić za jego pracę. Ponad 60 proc. (a bywało w przeszłości, że nawet 80 proc.) wynagrodzenia netto otrzymywanego przez pracownika zagarnia państwo w postaci zaliczki na PIT odprowadzanej do urzędu skarbowego i składek ubezpieczeniowych odprowadzanych do ZUS! W efekcie praca na etacie najbardziej opłaca się państwu i pewnej kategorii nierobów, którzy chcą mieć etat, a nie pracować. Jak pokazują badania, na etacie "z czasem przestaje się chcieć pracować. Najszybciej zapał do wykonywania służbowych obowiązków tracą ci, którzy zarabiają więcej, niż powinni, lub znaleźli się na swoim stanowisku z przypadku".

Oczywiście, są tysiące ludzi, którzy uczciwie i ciężko pracują. Wolą mieć etat dla większego komfortu. Tylko czy pracodawca ma moralny obowiązek bardziej troszczyć się o pracownika niż o własną firmę – o siebie i o swoją rodzinę? Czy ma moralny obowiązek płacić pracownikom więcej, niż wynika z sytuacji na lokalnym rynku pracy? Jeśli ktoś uważa, że zarabia za mało, to dlaczego sam nie otworzy własnej firmy? Można ją zarejestrować już nawet "w jednym okienku"!

Uwłaszcz się sam

Za komuny do pensji naukowca dorabiałem na czarno. I chciałem dziś serdecznie podziękować tym wszystkim, którzy mnie wówczas "wykorzystywali". A gdy się komuniści postanowili uwłaszczyć i przyjęli ustawę Wilczka, to zamiast narzekać, że się "uwłaszczają", sam zrobiłem to samo. Najpierw zacząłem sprzedawać wiedzę na umowy-zlecenia i umowy o dzieło, a potem zarejestrowałem się w urzędzie i zostałem samozatrudnionym. Dziś jestem pracodawcą. Polscy przedsiębiorcy, którzy odnieśli sukces w ostatnim dwudziestoleciu, zaczynali głównie jako samozatrudnieni. Pan profesor Jerzy Buzek stwierdził, że "musimy dać ludziom szansę, by uwierzyli, że budują własną przyszłość. Gdy są wykluczeni poprzez specyficzne umowy, które nie dają świadczeń i szansy na przyszłość, to nie jest to rozwiązanie właściwe". Czyżby większą szansę na przyszłość dawały emerytury z OFE wprowadzone za rządów pana premiera Buzka? To własna firma jest ziarnem, z którego coś może wykiełkować. I stać się wianem dla dzieci i zabezpieczeniem na własną starość. A zatrudnienie na etacie to podstawa śmieciowej emerytury.

Autor jest profesorem prawa, adwokatem i prezydentem Centrum Adama Smitha

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?