Kilkanaście tygodni temu pan profesor Jerzy Buzek – ówcześnie jeszcze przewodniczący Parlamentu Europejskiego – ogłosił, że Unia Europejska zajmie się umowami śmieciowymi. Myślałem w pierwszej chwili, że chodzi o wywóz śmieci, którymi państwo "uwłaszczyło" samorządy, decydując, że moje śmieci nie są moje, tylko gminy. Ale się okazało, że umowy, subtelnie nazywane śmieciowymi, to takie, na podstawie których ludzie wykonują jakąś pracę, a które nie są umowami o pracę regulowanymi przepisami kodeksu pracy. Te pierwsze to umowy-zlecenia i umowy o dzieło – będą nazywane dalej umowami cywilnoprawnymi. Te drugie będą nazywane pracą na etacie.
Podstawą tych pierwszych jest prawna równość stron. Podkreślmy, że chodzi o równość prawną, a nie ekonomiczną. Z tą drugą bywa różnie. Ale wcale nie jest tak, że to pracodawca ma zawsze przewagę ekonomiczną nad pracownikiem. Zakres regulacji rynku pracy, ustalana przez państwo wysokość płacy minimalnej i zasiłków dla bezrobotnych oraz opodatkowania wynagrodzeń za pracę na etacie często powodują, że to pracodawca jest w sytuacji gorszej od pracownika, któremu może nie opłacać się pracować.
Zgodnie z danymi Ministerstwa Finansów osób zatrudnionych na umowę-zlecenie i umowę o dzieło jest około 800 tys. Jeśli dodamy do tego samozatrudnionych – czyli prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą – jest tych "śmieciarzy" prawie 2 mln.
Na marginesie zauważmy, że umowy-zlecenia i o dzieło różnią się w sposób zasadniczy, więc nie wiem, dlaczego Ministerstwo Finansów podaje w statystykach ich ilość zbiorczo. Bo przecież pod względem podatku dochodowego są one traktowane inaczej. Przede wszystkim koszty uzyskania przychodu – co powinno być ważne dla Ministerstwa Finansów – są inne. W przypadku umowy-zlecenia stanowią 20 proc. przychodu, a w przypadku umowy o dzieło – 50 proc. I charakter cywilnoprawny jest inny: według umowy o dzieło trzeba stworzyć "dzieło" – liczy się więc rezultat – a nie tylko "popracować", dokładając przy tym "należytej staranności" – jak w przypadku umowy-zlecenia.
Pięknym za nadobne
W dyskusji o umowach śmieciowych padło zdanie, że "dzisiejsza sytuacja to zwykłe oszukiwanie państwa, bo i tak takie osoby przyjdą do niego na starość po pieniądze". Ale czy nie jest tak, że to państwo oszukuje obywateli, obiecując im "darmową opiekę medyczną" i "bezpieczeństwo na starość", zabierając w tym celu znaczną część wynagrodzenia, więc obywatele, widząc, jak naprawdę wyglądają owa "opieka" i "bezpieczeństwo", odpowiadają pięknym za nadobne i starają się minimalizować swoje zobowiązania podatkowe, wykorzystując w tym celu wszelkie legalne możliwości?