W ubiegłą sobotę na balu dziennikarzy niezwykle elegancko ubrany minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz pląsał z małżonką na parkiecie. Robił niezwykłe wyrażenie. Kłopot w tym, że pląsać nie przestał przez cały tydzień. Takt wygrywała mu reforma systemu emerytalnego.
We wtorek powiedział PAP, że ustawa uwzględni zastrzeżenia jego macierzystej partii, PSL, dotyczące łagodniejszego potraktowania kobiet, którym wydłuży się wiek emerytalny do 67 roku życia. Dzień później odbywały się konsultacje w sprawie reformy u prezydenta Komorowskiego i przedstawiciele Pałacu Prezydenckiego zapewniali, że głowa państwa jest zwolennikiem rozwiązań prorodzinnych. Ale wtedy minister Kosiniak-Kamysz zmienił zdanie. – Ustawa wyjdzie z rządu w weresji czystej - powiedział, co miało oznaczać, że nie będzie w niej żadnych bonusów dla kobiet, które urodziły dzieci. Co to oznacza? Premier zadzwonił i próbował wszystkich przywrócić do pionu. Minister pracy posłuchał, prezydent najwyraźniej nie. Ale taniec trwa. Przynajmniej do chwili, gdy ustawa nie zostanie uchwalona w ostatecznej wersji.
Ruch Poparcia Palikota pokazał w tym tygodniu, że jest partią integralnej lewicy. Dotychczas ugrupowanie, dało się poznać jako skore do legalizacji narkotyków i aborcji, refundacji in vitro, czy wprowadzenia związków partnerskich i większych swobód obyczajowych. Brakowało tylko jednego. Aż tu szef Ruchu, Janusz Palikot bezwarunkowo poparł proponowane przez Donalda Tuska podniesienie wieku emerytalnego w Polsce. Kobietom i mężczyznom do 67 roku życia. I w ten oto sposób Ruch Palikota dopełnił ostatniego lewicowego postulatu. A w Polsce powstała zupełnie nowa koalicja. Na rzecz legalizacji eutanazji.
Bo boję się, że ot tak wprowadzenie w życie reformy zmuszającej Polaków do pracy niemal do siedemdziesiątki nie przyczyni się do wzrostu długości życia. Ale po co nam tyle staruszków w starzejącym się społeczeństwie?
? ? ?
Choć od chwili, gdy pod Smoleńskiem roztrzaskał się rządowy Tu-154M, minęły dwa lata, dopiero dziś jesteśmy świadkami smoleńskich dymisji. Stanowisko stracił Edmund Klich, który tuż po katastrofie, jako szef komisji badania wypadków lotniczych, zabrał się za jej wyjaśnianie, w sposób, na który mogli tylko liczyć, ci, którym zależało by prawda nigdy nie wyszła na jaw. Co gorsza w tym tygodniu też posadę stracił wiceszef BOR. Tej dymisji nie rozumiem. I nie przekonuje mnie wcale fakt, że postawiono mu dwa zarzuty w związku z nadzorem nad przygotowaniami do wizyty premiera i prezydenta w Smoleńsku.