Satyrycy mają w Polsce ciężko, bo co rusz okazuje się, że ich pomysły życie albo błyskawicznie dogania, albo już przegoniło.
„Ja chodzę po tych kabinach, przesiadając się od jednego do drugiego ministra, widzę zdziwione, zdumione oczy pasażerów, którzy też z tego nic nie rozumieją. Im się wydaje, że jakieś ważne sprawy się dzieją w sposób mało poważny. Rzecznik prasowa kuca, aby porozmawiać o tym, co będzie przedmiotem naszej wypowiedzi. Tłumaczka siedzi między rzędami na podłodze” - skarżył się prezydent Komorowski, opisując swój lot do USA rejsową maszyną. I dodał, że gdyby miał kasę, od razu kupiłby samolot, ale nie ma, więc nie kupi.
Jeżeli pasażerom, którzy podczas lotu natknęli się na prezydenta Rzeczypospolitej, istotnie wydaje się, że ważne sprawy dzieją się w sposób mało poważny, to niestety mają rację. Przypuszczam, że głowy innych państw nijak nie są w stanie pojąć, jak to możliwe, że prezydent największego kraju w Europie Środkowej musi na drugi brzeg Atlantyku lecieć rejsowym samolotem.
Wiem, w tym momencie zawsze pojawia się ten sam zdarty argument: jakbyśmy kupowali te samoloty - mówią rządzący - to media, a zwłaszcza tabloidy, nie zostawiłyby na nas suchej nitki. Tyle że to kompletna bzdura. Owszem, media czepiają się - i słusznie - choćby tego, że każde ministerstwo dysponuje takim parkiem samochodowym jak w sumie cały rząd Wielkiej Brytanii. Ale za plany zakupu porządnych rządowych maszyn nikt nigdy polityków nie krytykował. Przeciwnie, nawet media, z tabloidami włącznie, zachęcały do tego.
Dlaczego się nie udało? Bo tak. Bo pewne sprawy w Polsce się nie udają i nikt nie jest w stanie wyjaśnić dlaczego. Nie udaje się budowa autostrad, nie da się zmodernizować kolei, uprościć podatków oraz kupić samolotów dla VIP-ów.