Choć wygłaszając drugie exposé, Donald Tusk odżegnywał się od wszelkiej ideologii, nad tym wystąpieniem zaciążyły spory ideowe. Premier próbował łączyć reprymendę dla platformerskich konserwatystów z obroną aborcyjnego kompromisu. Dopytywany przez posłów Ruchu Palikota stanął w obronie swojej polityki wobec środowisk katolickich. To polityka lodowatego dystansu, ale nie wojny.
Tusk nie obdarzy społecznej roli religii nawet ciepłym słowem, ale też nie zadowoli do końca „Gazety Wyborczej", której znów zabrakło słów premiera o związkach partnerskich i o in vitro. Duża część prawicy widzi w jego gestach pełzający antyklerykalizm, zachęcający skrajną część sceny do jeszcze agresywniejszych harców. Ale można też spojrzeć na to inaczej: Tusk wiąże dużą grupę wyborców, która w innym przypadku wsparłaby może bardziej antykościelną politykę Janusza Palikota czy Leszka Millera.
Strach przed księdzem
W jakiejś mierze obecny premier jest wciąż reliktem swoistego kompromisu ostatniego dwudziestolecia. Nasilającym się sporom światopoglądowym towarzyszyły jednak skrupuły nawet tych polityków, którzy przyznawali się do laicyzmu. W przypadku ludzi dawnej „Solidarności" decydowały związki historyczne i kulturowe z Kościołem. W przypadku postkomunistów – lęk przed widmem niedawnej przeszłości i szukanie nowych legitymizacji.
Na dokładkę polska polityka pozostawała dziwną mieszanką. Spory toczono już po części „centralnie", w rytmie dyktowanym przez najmocniej przesuwające się ku zlaicyzowanemu Zachodowi media. Ale dół się temu opierał – i nie dotyczyło to tylko obozu prawicy.
Kiedy Unia Wolności została zastąpiona przez PO, zmiany uległy nawet zahamowaniu. Partię liberalną i modernizacyjną stworzyły w znacznej części kadry dziedziczone po AWS. Do dziś wielu posłów Platformy to dawni działacze duszpasterstw. Złośliwy epitet: „boją się księży proboszczów", oddaje w jakiejś mierze rzeczywistość.