Flirt z przeciwnikami Pana Boga

Gdzie leży granica, za którą Donald Tusk rozpocznie jawną wojnę z Kościołem – pyta publicysta

Aktualizacja: 17.10.2012 04:45 Publikacja: 17.10.2012 04:45

Flirt z przeciwnikami Pana Boga

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Choć wygłaszając drugie exposé, Donald Tusk odżegnywał się od wszelkiej ideologii, nad tym wystąpieniem zaciążyły spory ideowe. Premier próbował łączyć reprymendę dla platformerskich konserwatystów z obroną aborcyjnego kompromisu. Dopytywany przez posłów Ruchu Palikota stanął w obronie swojej polityki wobec środowisk katolickich. To polityka lodowatego dystansu, ale nie wojny.

Tusk nie obdarzy społecznej roli religii nawet ciepłym słowem, ale też nie zadowoli do końca „Gazety Wyborczej", której znów zabrakło słów premiera o związkach partnerskich i o in vitro. Duża część prawicy widzi w jego gestach pełzający antyklerykalizm, zachęcający skrajną część sceny do jeszcze agresywniejszych harców. Ale można też spojrzeć  na to inaczej: Tusk wiąże dużą grupę wyborców, która w innym przypadku wsparłaby może bardziej antykościelną politykę Janusza Palikota czy Leszka Millera.

Strach przed księdzem

W jakiejś mierze obecny premier jest wciąż reliktem swoistego kompromisu ostatniego dwudziestolecia. Nasilającym się sporom światopoglądowym towarzyszyły jednak skrupuły nawet tych polityków, którzy przyznawali się do laicyzmu. W przypadku ludzi dawnej „Solidarności" decydowały związki historyczne i kulturowe z Kościołem. W przypadku postkomunistów – lęk przed widmem niedawnej przeszłości i szukanie nowych legitymizacji.

Na dokładkę polska polityka pozostawała dziwną mieszanką. Spory toczono już po części „centralnie", w rytmie dyktowanym przez najmocniej przesuwające się ku zlaicyzowanemu Zachodowi media. Ale dół się temu opierał – i nie dotyczyło to tylko obozu prawicy.

Kiedy Unia Wolności została zastąpiona przez PO, zmiany uległy nawet zahamowaniu. Partię liberalną i modernizacyjną stworzyły w znacznej części kadry dziedziczone po AWS. Do dziś wielu posłów Platformy to dawni działacze duszpasterstw. Złośliwy epitet: „boją się księży proboszczów", oddaje w jakiejś mierze rzeczywistość.

Tyle że zastanówmy się nad jego sensem, przecież ci proboszczowie nie sprawują rządu dusz z nadania jakiejkolwiek władzy. Zawdzięczają go lokalnemu autorytetowi. Dlaczego liczenie się z ich zdaniem ma być czymś kompromitującym, a głosowanie pod dyktando spazmów Moniki Olejnik (która podczas ostatniego aborcyjnego przesilenia występowała w roli głośno krzyczącego kaznodziei, dużo sugestywniej niż ojciec Rydzyk) to  naturalna konsekwencja demokracji?

Katolicka większość

I zarazem to uproszczenie: czy głosujący zawsze przeciw aborcji Roman Kosecki, piłkarz i kandydat na prezesa PZPN, jest emanacją jakichś kościelnych mrocznych sił? Jasne, że nie. Uwaga Marka Jurka o naturalnej chrześcijańskiej większości w tym i poprzednich parlamentach jest o tyle prawdziwa, że nikt tego nie zaplanował. Dotyczy to w szczególności Platformy, w której udział takich katolików jak Kosecki musi być spory, skoro partia ta próbuje imitować skład całego społeczeństwa.

Dziś jednak obecność takich ludzi w partii rządzącej jawi się jako szczególnie irytująca, bo to oni są do tej katolickiej większości kluczem. Dlatego to ich obciążono odpowiedzialnością za ostatnie głosowanie. Głosowanie, w którym parlament opowiedział się wstępnie za dalszym ograniczeniem ustawy antyaborcyjnej. Elity, zanurzone w idei globalnego i rzekomo nieuchronnego postępu mocniej niż zwykli Polacy, doznały szoku.

Ten spór ma własną merytoryczną logikę. Nawet dla autora tego tekstu decyzja, aby zmuszać kobiety prawem do heroicznych decyzji, jest kontrowersyjna. Ta kontrowersja wynika z postępu nauki, który przyniósł badania prenatalne.

Tyle że kampania przeciw posłom głosującym „nie tak jak trzeba" nie toczy się pod hasłem: rozważmy trudną kwestię. Wytyczają ją już porównania do ustawodawstwa hitlerowskiego – ich autorom dedykuję wiedzę o tym, że w III Rzeszy aborcja była dopuszczalna właśnie z powodów „eugenicznych". Wytycza ją również kompletna niewrażliwość – Leszka Millera, Moniki Olejnik, publicystów „Wyborczej", na przestrogi przed przyjęciem eugenicznej filozofii. I wytycza ją gotowość do deptania cudzego sumienia: przy użyciu argumentów czysto politycznych. Bo postęp, bo Europa, wreszcie bo interes Platformy, która nie może pozostawać w tyłe.

Na ten spór nakładają się dylematy związane z wygodą dotychczasowego „kompromisu" aborcyjnego. Bronią go niektórzy konserwatyści, łącznie z Jarosławem Gowinem, którzy uważają, że wszelkie zmiany w ustawie doprowadzą do obalenia jakichkolwiek ograniczeń. Broni też Tusk – dla niego to gwarancja zachowania poręcznej formuły pokoju społecznego. Formuły, która podtrzymuje także dotychczasowy charakter jego partii.

Tyle że „dysydenci" kierują się nie spójnym programem, ale moralnym odruchem. Nie jest prawdą, że platformerscy konserwatyści chcieli coś ugrać – ich jedyny potencjalny lider, Gowin, jest w tej sprawie akurat w innym miejscu niż oni. Jeśli zaś poza własnymi przekonaniami coś ich jeszcze pchnęło do aż tak ryzykownej demonstracji, to społeczna atmosfera.

Odruch i atmosfera

Ledwie kilka lat temu w Polsce część mediów unikała jednoznacznych ideowych konotacji. Dziś te gazety czy stacje telewizyjne, które nie zgłosiły wprost akcesu do obozu konserwatywnego (w dużej mierze kojarzonego z PiS), wybierają poetykę antychrystianizacyjnej, nihilistycznej krucjaty – patrz okładki „Newsweeka", pisma dawnego wychowanka ojca Zięby. Ta zmiana wywołuje wrażenie jakiejś rewolucji w nastrojach. Choć można dyskutować, czy masy nadążają za celebrytami – z sondaży, z kolejnych wyborów nie wynika, aby konserwatyści, także ci „przyczajeni" w partii rządzącej, stracili społeczną bazę.

Ta atmosfera ma konsekwencję i po drugiej stronie. Zwróćmy uwagę, że obóz tradycjonalistów nie próbował zmieniać ustawodawstwa antyaborcyjnego podczas czteroletniej dominacji AWS ani podczas rządów PiS (akcja Jurka została spacyfikowana). Próbują to zrobić teraz, w dużo mniej sprzyjającej atmosferze. Po prostu w warunkach coraz brutalniejszej konfrontacji filozofia dawania świadectwa wygrywa z postawą wykalkulowanej ostrożności.

Ale to również atmosfera każąca kierownictwu Klubu PO dokonywać zamachu na przekonania swoich parlamentarzystów w innych kwestiach – od in vitro po związki partnerskie. Mówi się, że Rafał Grupiński z Grzegorzem Schetyną kierują się tu partykularnym interesem – chcą wypchnąć paru konserwatystów z PO i pozbawić w ten sposób władzy Tuska. Ale jeśli nawet taki makiaweliczny scenariusz jest realny, to przy okazji wprowadzają obyczaj gwałcenia sumień.

A co ważniejsze Tusk, przeciw któremu ten scenariusz w teorii jest zwrócony, idzie w ich ślady. Załatwiając przy okazji partykularne interesy, jak wtedy, gdy czyni z twardego do przesady Grupińskiego winowajcę ideologicznej niejednomyślności. Ale też żądając od swoich posłów zwartości w sprawach, w których można by ją wymusić tylko odpowiednimi egzaminami przy okazji kompletowania list. I kto wie, czy taki moment się nie zbliża – ostatecznie przy okazji kolejnych wyborów, bo dziś Tusk zależy od głosów owych „wybryków natury". Możliwe, że w roku 2015 większość platformerskich konserwatystów albo się nagnie (poseł Godson już przeciera szlaki), albo zostanie po drodze zgubiona.

Widmo nowych czasów

Możliwe, że ten manewr przeprowadzi sam Tusk, który już teraz ma na głowie i mainstreamowe media próbujące mu wmówić, że jest jeden nieuchronny kierunek postępu, i instytucje europejskie próbujące pilnować politycznej poprawności. Tusk naprawdę boi się lewicowego przesunięcia w nastrojach Polaków albo tylko taką obawę imituje. Możliwe też, że podobny proces nasili się po odejściu Tuska– do instytucji unijnych lub w niebyt. Że to jego następcy próbujący hipotetycznej koalicji z lewicą zaryzykują bardziej generalną reorientację.

Grozi to PO utratą części wyborców, podczas gdy rekompensata kosztem SLD czy Ruchu Palikota jawi się jako niepewna. Ale ludziom kierującym się kryteriami czystej polityki prawica zepchnięta do narożnika  może się wydawać przeciwnikiem mimo wszystko niegroźnym. Dziś konserwatywne skrupuły wciąż opierają się na podstawach szerszych niż partyjne. Jutro mogą zostać sprowadzone do kontrowersyjnej, także dla wielu tradycjonalistów, twarzy Jarosława Kaczyńskiego.

Kokietując lewe skrzydło własnego obozu, Tusk próbuje też przerzucić ciężar dyskusji z wyborów moralnych na płaszczyznę decyzji finansowych i administracyjnych – stąd likwidacja Funduszu Kościelnego i zastąpienie go podatkowymi odpisami.

W teorii można sobie wyobrazić kraj, w którym tradycyjnych wartości się przestrzega, ale kościoły są biedniejsze i mniej wyraźnie wspierane przez państwo. Można nawet spekulować, że wyszłoby to autorytetowi biskupów na zdrowie.

Ale pomińmy już pytanie, czy odejście od Funduszu Kościelnego jest sprawiedliwe, skoro to rekompensata za niezwrócone majątki. I czy nowy system nie uderzy jeszcze bardziej w inne słabsze wyznania. Czy wreszcie Tusk nie kieruje się bardziej doraźnymi motywami. Niechęcią do księży opisaną tak plastycznie przez Janusza Palikota? Zamiarem zamulenia debaty tematami zastępczymi?

Najistotniejsze, że w dzisiejszym stanie podziałów i emocji zwycięstwo nad Kościołem w sferze materialnej będzie traktowane przez coraz bardziej wojowniczy obóz laicki jako pierwszy krok do całkowitego wyparcia jego wpływów ze sfery moralnej.

Symbol kompromisu

Można debatować, czy Tusk bardziej reaguje na zmiany, czy je kreuje. Jego dystansowaniu się od świata religii towarzyszą stosunki społeczne wciąż dla katolików nie najgorsze. Były ksiądz i poseł Ruchu Palikota Roman Kotliński przesadza, twierdząc, że Kościół dostaje od różnych instytucji publicznych do 15 miliardów rocznie. Ale dostaje sporo i w dużej mierze spontanicznie. Taki mamy w Polsce obyczaj.

Rozprawa z tym obyczajem będzie wszakże prowadzić do szybkiego ograniczania wpływów religii. Możliwe, że gdyby wcześniej sam Kościół zaczął się ekonomicznie samoograniczać, uczyć wiernych innego podejścia do tej tematyki, ten związek nie byłby tak oczywisty. Dziś można zostawić wszystko mniej więcej tak, jak jest albo przeprowadzać  zmierzającą w jednym kierunku operację wyrywania katolicyzmu z duszy polskiego narodu.

I znowu Tusk jest w tej materii ostatnim przywódcą starego typu, uosabiającym kompromis, jak również tego kompromisu likwidatorem. Ale możliwe, że w pełni może on być obalony dopiero po jego odejściu. Bo powtórzmy: obalenie tego kompromisu zmieni także naturę PO. A to dzisiejszy jej kształt decyduje o sile Tuska. Powinien o tym pamiętać, wdając się w kolejny flirt z nieprzyjaciółmi Pana Boga. Elektorat można modelować, przestawiać, ale nie bez końca.

Czy do tego obalenia dojdzie? Wiele wskazuje, że tak. Ale też wiemy, ile razy różne nieuchronności w polskiej historii się nie sprawdzały. Smętny los Palikota pokazuje, że pozostaje wciąż jeszcze pole na niespodziankę.

Autor jest publicystą „Uważam Rze"

Choć wygłaszając drugie exposé, Donald Tusk odżegnywał się od wszelkiej ideologii, nad tym wystąpieniem zaciążyły spory ideowe. Premier próbował łączyć reprymendę dla platformerskich konserwatystów z obroną aborcyjnego kompromisu. Dopytywany przez posłów Ruchu Palikota stanął w obronie swojej polityki wobec środowisk katolickich. To polityka lodowatego dystansu, ale nie wojny.

Tusk nie obdarzy społecznej roli religii nawet ciepłym słowem, ale też nie zadowoli do końca „Gazety Wyborczej", której znów zabrakło słów premiera o związkach partnerskich i o in vitro. Duża część prawicy widzi w jego gestach pełzający antyklerykalizm, zachęcający skrajną część sceny do jeszcze agresywniejszych harców. Ale można też spojrzeć  na to inaczej: Tusk wiąże dużą grupę wyborców, która w innym przypadku wsparłaby może bardziej antykościelną politykę Janusza Palikota czy Leszka Millera.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?