Z przystosowaniem się do nowych czasów miał problem najsłynniejszy agent filmowy – James Bond, który w serii filmów z Piercem Brosnanem musiał szukać sobie wrogów w ruinach zimnowojennego świata.

Szybko jednak okazało się, że koniec historii prorokowany przez Francisa Fukuyamę nie nastąpił, a raczej wciąż trwa, realizując scenariusz innego luminarza socjologicznych proroctw – Benjamina Barbera, wieszczącego starcie dwóch cywilizacji: cywilizacji Islamu z cywilizacją Zachodu. Stąd szybko okazało się, że filmowi szpiedzy, zwłaszcza po wydarzeniach z 11 września 2001 r., pozyskali nowego wroga w osobie islamskich terrorystów (z którymi wcześniej walczyli już bohaterowie kina akcji z lat 80), budujących na świecie siatkę szpiegowską równą tej, jaką w czasach konfrontacji zimnowojennej budowali sowieci. Stąd i James Bond w osobie Daniela Craiga odzyskał dawną werwę i skoro przyszło mu walczyć nie z wyimaginowanymi potentatami medialnymi, ale z bankierami Al-Kaidy, raz dwa odzyskał w Casino Royale, wigor i dawną pozycję filmowego superszpiega.

Jednak wydaje mi się, że w nowym geopolitycznym porządku odnaleźli się bardziej inni filmowi szpiedzy, wcześniej działający w kinie w cieniu swego słynnego kolegi z licencją na zabijanie. O ile bowiem Bond wywodził się z tradycji pulp-fictionowych książek Iana Flaminga, o tyle inni filmowi szpiedzy, mniej przebojowi, za to równie, a może bardziej skuteczni, rodzili się w wyobraźni takich autorów jak John Le Carre, czy Len Deighton. Le Carre w swych powieściach odtworzył raczej mało romantyczny obraz pracy szpiegów, gdzie zamiast barwnych przygód uśmiechniętych playboyów mieliśmy trud i znój szarych ludzi w wytartych prochowcach miast pięści posługujących się przede wszystkim swym intelektem.

"Ze śmiertelnego zimna" Martina Ritta – szpiegowski thriller z 1965 r., z Richardem Burtonem jako zmęczonym życiem agentem MI6, adaptacja prozy Le Carre, pozostaje po dziś dzień niedoścignionym przykładem realistycznego thrillera szpiegowskiego, mówiącego o zwykłych ludziach zmuszonych działać w niezwykłych sytuacjach, od których zależy bezpieczeństwo całego świata. Len Deighton stworzył zaś konkurencyjną dla Jamesa Bonda postać agenta wywiadu wojskowego Tony'ego Palmera, którego w serii, dziś raczej zapomnianych (choć niesłusznie) ekranizacji, wcielił się Michael Cane (ciekawostkę stanowi fakt, że filmy te, z których najciekawszy jest bodajże pierwszy "Akta IPCRESS", z 1965 r., wyprodukował producent Bondów – Harry Salzman, chcąc zapewne zdyskontować popularność filmów o 007). Palmer był bardziej typem urzędnika niż playboya, i choć przywalić umiał, bardziej zajmował się łamaniem własnej głowy na tajemnicach wywiadów, niż łamaniem karków innym szpiegom. Jednym „szalonym" filmem z serii Palmerowskiej była sensacyjna ekstrawagancja "Mózg za miliard dolarów" (1967) Kena Russella, gdzie Palmer walczył z szalonym, amerykańskim generałem w stylu Pattona, chcącym rozpętać III wojnę światową (z tego pomysłu z kolei skorzystali twórcy Bonda, zamieniając w "Ośmiorniczce" amerykańskiego generała na jego sowieckiego kolegę).

Do tej „cichej" tradycji szpiegowskich opowieści nawiązują współczesne filmy, które – podobnie jak zimnowojenne produkcje – również stoją w cieniu Jamesa Bonda, ale – paradoksalnie – pokazują w sposób bardziej realistyczny, a co za tym idzie na swój sposób bardziej intrygujący, współczesną walkę wywiadów. Takim filmem jest znakomity, a raczej nie zauważony przez szeroką publiczność, thriller szpiegowski "Safe House" (2012), Daniela Espinosy (szwedzkiego reżysera, mającego na koncie świetny psychologiczny film sensacyjny "Szybki Cash" z 2010 r.). Bohaterem "Safe House" jest młody pracownik CIA (Ryan Reynolds), który obsługuje tytułowy „safe house" – czyli tajną komórkę na użytek agencji, umiejscowioną w jednym z miast w RPA. Do takiej komórki zostaje przewieziony superagent renegat Tobin Frost (wyśmienity Danzel Washington, który wchodzi tutaj wprost na szczyt swego charyzmatycznego aktorstwa). Frost jest w posiadaniu tajnej listy sporządzonej przez MOSSAD, na której znajdują się nazwiska skorumpowanych agentów z całego świata – rzecz bezcenna zwłaszcza dla znajdujących się na niej szpiegów. Na ekranie śledzimy niezwykle realistyczną, brutalną, podkreśloną dodatkowo przez scenerię (RPA) rozgrywkę, w której równie ważne, co przeżycie obu agentów jest nakreślenie sytuacji świata, który nie jest już szary – jak w czasach opisywanych przez Le Care – ale po prostu smoliście czarny. Świata, w którym „ci dobrzy" tak naprawdę „są źli", a „źli" są po prostu „źli". Jednak Espinosa, w ślad za Le Carre'm czy Deightonem, pokazuje, że i w tym świecie szpiegów-morderców, w którym zagrożeniem jest zarówno Al-Kaida, jak i walczące z nią agencje zachodniego świata, wymykające się kontroli demokratycznych instytucji, zawsze jest miejsce na uczciwość, przede wszystkim wobec samego siebie.