Prawo i Sprawiedliwość od sześciu lat mocno krytykuje Platformę Obywatelską na polu polityki zagranicznej. Wydaje się, że ma ku temu powody. PO w imię doraźnej walki ze swoim największym rywalem na krajowej scenie postanowiła po objęciu władzy dokonać dyplomatycznej wolty.
Oklaski dla Tuska
Do roku 2008 Platforma właściwie przemawiała podobnym głosem co PiS. Opowiadała się za ścisłym sojuszem z USA, więc również i za udziałem polskich żołnierzy w działaniach militarnych podejmowanych przez Waszyngton przeciwko talibom i Saddamowi Husajnowi. Popierała integrację europejską, ale nie na warunkach niemiecko-francuskich, bo ich realizacja oznaczałaby budowę kontynentalnego supermocarstwa, czyli w rezultacie hegemonię Berlina i Paryża kosztem takich krajów jak Polska. Wreszcie w polityce wschodniej za słuszny uważała kurs oparty na koncepcji Jerzego Gied- roycia, a więc priorytetowe w tym zakresie było dla niej wzmacnianie podmiotowości Ukrainy, Białorusi i Litwy – państw odgradzających Polskę od Rosji – i działających w nich sił prozachodnich.
Partia Kaczyńskiego jest na Wschodzie samotna. Nie ma już partnerów, z którymi mogłaby uprawiać „politykę jagiellońską"
Ten paradygmat polityki zagranicznej zaczął się jednak zmieniać kilka miesięcy po utworzeniu rządu Donalda Tuska. Kiedy po raz pierwszy ważyły się sprawy instalacji przez Amerykanów w naszym kraju elementów tarczy antyrakietowej, ekipa PO artykułowała głośno to, co myśli wielu Polaków – że w stosunkach z USA trzeba skończyć z lojalnością bez wzajemności, która polega na tym, że jesteśmy bezgranicznie oddani Waszyngtonowi, a on wciąż nie zniósł dla nas wiz. W obrębie Unii Europejskiej Warszawa wybrała opcję niemieckiego przywództwa i federalistycznego modelu integracji. Na Wschodzie zaś postanowiła za wszelką cenę zdobyć przychylność Rosji i to państwo uznała tam za swojego głównego partnera kosztem strategicznej współpracy z Ukrainą.
Ekipa Tuska zaczęła zbierać oklaski w kraju i za granicą. W mediach można było przeczytać i usłyszeć, że Polska przestała się awanturować – a więc nie robi tego, co robił rząd Jarosława Kaczyńskiego – i poprawiła swoje notowania polityczne. Na dłuższą metę trudno dziś jednak dostrzec jakieś wymierne efekty tej zmiany, chociaż asertywność wobec USA jest jak najbardziej uzasadniona. To, co się stało po katastrofie smoleńskiej, obnażyło słabą pozycję naszego kraju na arenie międzynarodowej. Do rangi symbolu urasta nieobecność liderów państw zachodnich na pogrzebie polskiej pary prezydenckiej (pył wulkaniczny mógł być tylko wygodnym pretekstem).