Dyplomatyczne bujanie w obłokach

PiS proponuje odgrzewanie starych schematów w polityce zagranicznej, nie zauważając, że dawni sojusznicy Polski już niekoniecznie chcą odgrywać tę rolę – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”.

Publikacja: 31.01.2014 00:48

Filip ?Memches

Filip ?Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Prawo i Sprawiedliwość od sześciu lat mocno krytykuje Platformę Obywatelską na polu polityki zagranicznej. Wydaje się, że ma ku temu powody. PO w imię doraźnej walki ze swoim największym rywalem na krajowej scenie postanowiła po objęciu władzy dokonać dyplomatycznej wolty.

Oklaski dla Tuska

Do roku 2008 Platforma właściwie przemawiała podobnym głosem co PiS. Opowiadała się za ścisłym sojuszem z USA, więc również i za udziałem polskich żołnierzy w działaniach militarnych podejmowanych przez Waszyngton przeciwko talibom i Saddamowi Husajnowi. Popierała integrację europejską, ale nie na warunkach niemiecko-francuskich, bo ich realizacja oznaczałaby budowę kontynentalnego supermocarstwa, czyli w rezultacie hegemonię Berlina i Paryża kosztem takich krajów jak Polska. Wreszcie w polityce wschodniej za słuszny uważała kurs oparty na koncepcji Jerzego Gied- roycia, a więc priorytetowe w tym zakresie było dla niej wzmacnianie podmiotowości Ukrainy, Białorusi i Litwy – państw odgradzających Polskę od Rosji – i działających w nich sił prozachodnich.

Partia Kaczyńskiego jest na Wschodzie samotna. Nie ma już partnerów, z którymi mogłaby uprawiać „politykę jagiellońską"

Ten paradygmat polityki zagranicznej zaczął się jednak zmieniać kilka miesięcy po utworzeniu rządu Donalda Tuska. Kiedy po raz pierwszy ważyły się sprawy instalacji przez Amerykanów w naszym kraju elementów tarczy antyrakietowej, ekipa PO artykułowała głośno to, co myśli wielu Polaków – że w stosunkach z USA trzeba skończyć z lojalnością bez wzajemności, która polega na tym, że jesteśmy bezgranicznie oddani Waszyngtonowi, a on wciąż nie zniósł dla nas wiz. W obrębie Unii Europejskiej Warszawa wybrała opcję niemieckiego przywództwa i federalistycznego modelu integracji. Na Wschodzie zaś postanowiła za wszelką cenę zdobyć przychylność Rosji i to państwo uznała tam za swojego głównego partnera kosztem strategicznej współpracy z Ukrainą.

Ekipa Tuska zaczęła zbierać oklaski w kraju i za granicą. W mediach można było przeczytać i usłyszeć, że Polska przestała się awanturować – a więc nie robi tego, co robił rząd Jarosława Kaczyńskiego – i poprawiła swoje notowania polityczne. Na dłuższą metę trudno dziś jednak dostrzec jakieś wymierne efekty tej zmiany, chociaż asertywność wobec USA jest jak najbardziej uzasadniona. To, co się stało po katastrofie smoleńskiej, obnażyło słabą pozycję naszego kraju na arenie międzynarodowej. Do rangi symbolu urasta nieobecność liderów państw zachodnich na pogrzebie polskiej pary prezydenckiej (pył wulkaniczny mógł być tylko wygodnym pretekstem).

Rosja do tej pory nie zwróciła Polsce wraku tupolewa i co jakiś czas – jeśli chodzi o śledztwo smoleńskie – daje jej prztyczki w nos (najmocniejszym był raport MAK obciążający całą winą za katastrofę załogę polskiego samolotu). Negocjując pakt fiskalny, rząd polski nie zaryzykował napięć w stosunkach z Berlinem. Można odnieść wrażenie, że mocarstwa światowe potrzebują po prostu w Warszawie polityków, którzy byliby wobec nich spolegliwi.

Stałe interesy

Co więc w zamian proponuje PiS? Odgrzewanie starych schematów geopolitycznych: liczenie na Brytyjczyków (bo zawsze stawiali oni czoło niemieckiej hegemonii), odwieczną przyjaźń polsko-węgierską (bo w Budapeszcie rządzi Fidesz, czyli wojująca z możnymi tego świata, patriotyczna, prawicowa formacja) i uprawianie „polityki jagiellońskiej" na Wschodzie (bo Ukrainę trzeba na złość Rosji wprowadzić do Unii). Dlatego bohaterami partii Kaczyńskiego i środowisk ją mniej lub bardziej wspierających byli od jakiegoś czasu David Cameron i Viktor Orbán. Czy są nimi nadal, trudno powiedzieć, bo ostatnie wydarzenia potwierdzają słowa Winstona Churchilla o tym, że Wielka Brytania nie ma stałych sojuszników, ma tylko stałe interesy (od siebie dodajmy, że dotyczy to każdego państwa).

W Parlamencie Europejskim deputowani partii Kaczyńskiego należą do tej samej frakcji co brytyjscy torysi. Mogliby należeć – tak jak Fidesz – do Europejskiej Partii Ludowej (EPP), ale uważają ją za narzędzie antypolskiej polityki niemieckich chadeków. Torysów uważają zaś za czołowego gracza antyniemieckiego frontu w UE. Bo ugrupowanie Camerona bardzo stanowczo nie zgadza się na model federalistyczny, który miałby poszczególnym państwom członkowskim Unii odbierać suwerenność na rzecz Berlina.

Tyle że PiS jest zwolennikiem wewnątrzunijnej zasady solidarności, a więc czegoś, czego torysi – liczący się w swoim kraju z opiniami eurosceptycznymi – nie podzielają. Doskonale tę sprzeczność oddaje niedawna deklaracja Camerona, w której oświadczył on, że pracujący w Wielkiej Brytanii imigranci nie powinni dostawać dodatku rodzinnego, jeśli ich dzieci pozostają w swoich ojczyznach. Z kolei rok temu brytyjski premier straszył Unię tym, że rządzone przez niego państwo może z niej wystąpić. To również był przejaw antysolidarnościowej polityki Londynu, którą w wielu sprawach oddaje znane powiedzenie: „moja chata z kraja".

Do tego dochodzą kwestie światopoglądowe. Środowiska konserwatywne w Polsce – w tym te sympatyzujące z PiS – atakują EPP, zwłaszcza niemieckich chadeków, za to, że międzynarodówka ta ustępuje europejskiej lewicy w sprawach kulturowych, takich jak przywileje dla mniejszości seksualnych. Ale to nie kto inny jak David Cameron doprowadził w ubiegłym roku do wprowadzenia w Wielkiej Brytanii „małżeństw" homoseksualnych.

Jeśli CDU pod względem światopoglądowym jest kompromisowa, to tego samego nie można stwierdzić w odniesieniu do innego członka EPP, Fideszu. Partia Orbána ma w lewicowo-liberalnej części europejskiego establishmentu politycznego i medialnego opinię formacji nacjonalistycznej i homofobicznej. Oczywiście mamy tu do czynienia z dorabianiem węgierskiemu ugrupowaniu rządzącemu gęby.

Rząd Orbána nałożył specjalny podatek na banki, firmy ubezpieczeniowe i inne instytucje finansowe, aby zwiększyć dochody do budżetu państwa. Spłacił kredyt uzyskany od Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Doprowadził do przyjęcia nowej konstytucji, która definiuje małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, chroni życie poczęte, uznaje epokę komunistyczną za okres braku suwerenności oraz deklaruje odpowiedzialność za Węgrów mieszkających poza dzisiejszymi granicami państwa.

Putin, Orbán – dwa bratanki

PiS nie ma tak dużych osiągnięć na swoim koncie. Nic więc dziwnego, że politycy tej partii od kilku lat marzą o Budapeszcie w Warszawie. I traktują Węgry – póki władzę sprawuje w tym kraju Orbán – jako ważnego sojusznika, jeśli chodzi o regionalną współpracę państw leżących między dwoma geopolitycznymi szwarccharakterami – Niemcami a Rosją.

Tymczasem rząd Fideszu spłatał niemiłą niespodziankę. Oto w połowie stycznia bieżącego roku Węgry podpisały z Rosją umowę o budowie dwóch nowych reaktorów w jedynej węgierskiej elektrowni atomowej w Paks i udzieleniu na ten cel przez Moskwę kredytu wysokości 10 mld euro. Wcześniej Budapeszt wyraził polityczną gotowość do tego, żeby włączyć się w budowę Gazociągu Południowego, który jest projektem Gazpromu. A Orbán w swoich wypowiedziach podkreśla, że współpraca z Rosją ma charakter strategiczny.

To zupełnie inna linia geopolityczna od tej, którą proponuje PiS. Bo mimo że Polska i Węgry leżą  w Europie Środkowej, to jednak różnią się między sobą usytuowaniem. Rosja – za sprawą obwodu kaliningradzkiego – jest bezpośrednim sąsiadem Polski. Węgry zaś takiego kłopotu nie mają. W dodatku Fidesz – w przeciwieństwie do PiS – nie kieruje się uprzedzeniami antyniemieckimi (powtórzmy, jest razem z CDU członkiem EPP). Bo i Węgry nie graniczą z Niemcami, więc mają dla nich inne znaczenie niż Polska. Tu nie ma historycznych resentymentów. Być może Orbán, stawiając na strategiczną współpracę z Moskwą, popełnia błąd, ale trzeba przyznać, że jest konsekwentny, prowadząc politykę równowagi między rozmaitymi ośrodkami (w tym przypadku między Unią a Rosją).

Nie sprawdza się też na razie „polityka jagiellońska" PiS. Czołowi gracze UE nie kwapią się do tego, żeby angażować się w ukraiński konflikt. Zresztą porażka umowy stowarzyszeniowej Ukrainy z Unią poniekąd wynika z tego, że Bruksela nie wykazała się determinacją w pozyskaniu Kijowa dla siebie.

Partia Kaczyńskiego jest więc na Wschodzie samotna. W dodatku prezydentem Gruzji nie jest już bliski Lechowi Kaczyńskiemu Micheil Saakaszwili. Władza znalazła się tam w rękach partii Gruzińskie Marzenie, która chociaż doprowadziła do parafowania przez Tbilisi umowy stowarzyszeniowej z Brukselą, to jednak nie uchodzi za siłę prozachodnią. Z pewnością nie może być ona dla PiS partnerem w uprawianiu „polityki jagiellońskiej", bo rządząca Gruzją ekipa – w przeciwieństwie do Saakaszwilego – unika konfrontacji z Rosją.

Potrzeba realizmu

W tej sytuacji PiS – skoro recenzuje posunięcia ekipy Tuska i szykuje się do przejęcia władzy – powinien wyciągnąć wnioski. Najwybitniejsi polscy mężowie stanu – jak Dmowski czy Piłsudski – pozbawieni byli złudzeń co do tego, że w sytuacjach zagrożenia Polski warto liczyć na odległe mocarstwa, takie jak Wielka Brytania. Prowadzili skomplikowane gry z sąsiadami bez kierowania się uprzedzeniami. I w praktyce odrzucali romantyczne opowieści o sojuszach naszego kraju z innymi ofiarami bezwzględnej polityki Niemiec czy Rosji, jeśli mogło to przynieść opłakany skutek.

Jarosław Kaczyński wielokrotnie w przeszłości wykazywał się realizmem. W polityce zagranicznej także. Można się spodziewać po nim, że nie będzie ulegał w tej dziedzinie mrzonkom. Chyba że romantyczne bujanie w obłokach to całkiem realistyczny sposób na podgrzewanie politycznych namiętności wyborców.

Prawo i Sprawiedliwość od sześciu lat mocno krytykuje Platformę Obywatelską na polu polityki zagranicznej. Wydaje się, że ma ku temu powody. PO w imię doraźnej walki ze swoim największym rywalem na krajowej scenie postanowiła po objęciu władzy dokonać dyplomatycznej wolty.

Oklaski dla Tuska

Pozostało 97% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?