Jedyne, co można, to wybudować mur, żeby nie przeszło na naszą stronę. Zza sanitarnego kordonu będziemy patrzeć na konających ze szczerym współczuciem. Ale co możemy zrobić? Nic.
Żeby pojąć, co naprawdę dzieje się dziś w Liberii, Gwinei i Sierra Leone (i co dzieje się tam codziennie, gdy ludzie masowo giną z powodu innych tropikalnych chorób, których ta część Afryki – ze względu na klimat – jest istną wylęgarnią), trzeba spróbować zrozumieć mechanizm gigantycznej skali afrykańskich nieszczęść, a jest on przerażająco prosty. Tam człowiek uderzony przez zło nie ma gdzie się cofnąć, żeby odparować cios, zostaje od razu przygnieciony do ściany. W Europie, w Stanach, gdy zachorujesz, wzywasz lekarza, takiego, na jakiego cię stać. Zawsze znajdzie się jakaś opieka społeczna, która spróbuje ci pomóc, może znajdą się media, które poruszą dobrych ludzi. Gdy trzeba będzie zamknąć się w domu, zrobisz choćby najprostsze zakupy. Sprzedasz, co masz, i jakoś dopłyniesz na drugi brzeg za choćby najskromniejsze oszczędności. U nas, gdy nieszczęście spotka biednego człowieka, jego życie z ciężkiego staje się bardzo ciężkie, tam to oznacza jedno – śmierć.
Afryka to dziś kontynent najszybciej rosnących gospodarek. Miejsce, gdzie klasa średnia rośnie w obłędnym tempie. Zanim jednak ekonomia „apgrejduje" kontynent na stabilnie wyższy poziom, umrą miliony ludzi. Tę liczbę da się zmniejszyć. Niech ONZ robi wszystko co może z epidemią, my w Polsce możemy na razie zrobić coś gdzie indziej. W miejscach, gdzie wirusa jeszcze nie ma, ale w każdej chwili może być. Możemy spróbować zapewnić lekarza i odżywić tych, których ebola – gdy przyjdzie – zmiecie jednym ciosem, trafiając na kompletnie wyniszczony organizm.
Parę dni temu założyłem drugą fundację, nazywa się Dobra Fabryka i wzięła pod opiekę stojące na krawędzi upadku hospicjum w Rwandzie oraz szpital w Kongu (w kraju, w którym wybuchła pierwsza epidemia eboli w 1976 r.). Dość już miałem wstrząsających reportaży i rozwijania w sobie mentalności szlachetnego gapia. Na tyle dobrze znam też już Afrykańczyków, że wiem, iż swój dom zaprojektują sobie z powodzeniem, trzeba im tylko pomóc stanąć na nogi, a pójdą dalej sami.
Namawiam, by przestawić się z uruchamiania współczucia dla Afryki w rytmie kolejnych epidemii i katastrof na mniejsze, ale stałe wsparcie, które realnie poszerzy pole manewru, jakie będą mieć tam ludzie w razie jakiegoś nieszczęścia. Zamiast popadać w melancholię, że nie uda się uratować wszystkich, uratuj dziś choć jednego.