Kiedyś rzecznik praw obywatelskich obraził się, bo na spotkanie z nim przyniosłem „Fakt". Wyjaśnienie – opublikowano tam wywiad z rzecznikiem – skwitował, że wypowiedzieć się można, ale czytać już nie wypada. Do dziś nie wiem, dlaczego rzecznik obywateli uważał gazetę czytaną przez liczne grono swoich podopiecznych za aż tak niegodną.
Moja pierwsza rozmowa z kolejnym rzecznikiem praw obywatelskich została szybko zakończona, bo rzecznik nie miała czasu rozmawiać o problemie naruszeń prywatności w sieci. Na przeszkodzie stało kolejne kurtuazyjne spotkanie połączone z piciem kawy. Ode mnie też oczekiwała jedynie niezobowiązującego small talku.
Adam Bodnar zawsze ma czas rozmawiać o sprawach, które jego rozmówcy uważają za ważne. Nie pamiętam też, żeby demonstrował kiedykolwiek zniechęcenie albo małostkową urazę. Adam Bodnar nie potrzebuje merytorycznych suflerów. W publicznych wystąpieniach mówi to, co już przepracował wcześniej. Adam Bodnar ma więc wiele cech lepszych, niż mieli dotychczasowi rzecznicy.
Na pewno nie gorszych. Ma osobiste przymioty, oddziela też istotę sprawy od osobistych sympatii – co udowodnił, broniąc równości praw w sprawie przyznania miejsca na multipleksie dla telewizji Trwam. Ma profesjonalne doświadczenie wywiedzione z aktywności Fundacji Helsińskiej. Pracuje naukowo na Uniwersytecie Warszawskim. Ale istota rzeczy tkwi w czymś innym.
Nowemu rzecznikowi, zamiast etykietowania siebie i innych, potrzeba wyzwań, co i jak ma zrobić. Nowy rzecznik praw obywatelskich musi przywrócić sens tej instytucji. W dobie szybkiej, migoczącej wpisami na Twitterze rzeczywistości może to się udać wyłącznie wtedy, kiedy będzie ją wyprzedzał, będzie próbował wymyślać i przewidywać przyszłość. Musi wrócić do wczesnego rozpoznawania nabrzmiewających problemów, ustalania, co się wydarzy, i reagowania, zanim się wydarzy. Wtedy będzie potrzebny obywatelom przestanie być zaś listkiem figowym kulejącej postpolityki.