Znawca polskiej gospodarki doda, że przedsiębiorcy zawsze będą bronić przed zakusami rządu pieniędzy, jakie płacą na Fundusz Pracy. Politycy wciąż bowiem chcą je wydać na cele niezgodne z jego powołaniem. Ale ta żelazna prawda... właśnie przestała być aktualna!
Fundusz Pracy jest łakomym kąskiem. Pracodawcy łożą na niego wielkie kwoty. Mają one być „w pogotowiu" na wypadek pogorszenia koniunktury i konieczności sfinansowania np. szkoleń dla bezrobotnych. Tak, by znaleźli nową pracę. Są też potrzebne, gdy brakuje pracowników i trzeba przygotować cudzoziemców do pracy na polskim rynku.
Kuszą one jednak też polityków. Zwłaszcza tych, którzy są specjalistami od wydawania cudzych pieniędzy, chociaż sami zarabiać ich nie potrafią. W przeszłości używano Funduszu np. do finansowania programu „Za życiem", płacono też rezydentom w szpitalach. Dołożono z niego także do Solidarnościowego Funduszu Wsparcia Osób Niepełnosprawnych. A ostatnio do „13. emerytury" – czyli kupowania wyborczych głosów wśród emerytów.
Takim pomysłom pracodawcy zawsze mówili i będą mówić „nie". Nie można rozdrapywać pieniędzy Funduszu na doraźne cele polityczne. Są jednak sytuacje, gdy racja stanu wymaga nadzwyczajnych działań. Gdy kryzys społeczny zagraża fundamentom państwa – edukacji młodych Polaków.
Dlatego pracodawcy, którzy od dawna są przeciwni niszczeniu zawodu nauczyciela, zaproponowali, by wyjątkowo w roku 2019 dołożyć z Funduszu środki na podwyżki dla nauczycieli. Bo jak mało komu „im się te pieniądze należały". Ten jednokrotny zastrzyk dałby czas na wypracowanie nowej siatki płac. Nie wolno bowiem zapominać, że edukacja jest finansowana z budżetu, czyli z podatków płaconych przez wszystkich w Polsce. Oraz że odpowiednia organizacja tego mechanizmu to obowiązek, który rząd powinien wypełniać jak najlepiej i z największą troską.