O stanie globalnej koniunktury decydują w dużej mierze mieszkańcy schludnych przedmieść wielkich amerykańskich miast. Wpływają na nią głównie w soboty, gdy jadą do supermarketów, by zapełnić bagażniki swych wielkich terenowych aut tanimi towarami z Chin, Korei, Indonezji, Meksyku i Brazylii. Ich wydatki na dobra konsumpcyjne to prawie jedna piąta popytu globalnego.
Amerykańscy konsumenci ożywiają globalny popyt zwłaszcza w okresach, gdy utrzymuje się koniunktura na amerykańskim rynku budowlanym. Było tak ostatnio przez wiele lat, aż do 2007 r. Koniunktura w budownictwie spowodowała w USA boom konsumpcyjny. Gdy ceny domów rosły, Amerykanie nie musieli oszczędzać, by ich zamożność się zwiększała. Co więcej, badania ankietowe potwierdzały to, co wiadomo o ludzkiej naturze. Gdy ceny domów rosły, ludzie wierzyli, że będą rosły długo i znacznie. Wierząc w to, nabierali przekonania, że stać ich, by więcej wydawać.
Amerykanie nie tylko chcieli więcej wydawać. Wzrost cen wartości ich domów sprawiał, że mogli wydawać więcej. A było tak za sprawą mew. Nie chodzi tu jednak o morskie ptaki. A o możliwość zamieniania na gotówkę wzrostu wartości domu, co po angielsku nazywa się w skrócie mew (mortgage equity withdrawal). Jak to się robi? Prosto. Refinansując zaciągnięty kredyt. Gdy cena naszego domu rośnie, zaciągamy kredyt pod zastaw jego aktualnej wartości. Jednocześnie spłacamy kredyt, który zaciągnęliśmy wcześniej na zakup domu. To, co nam zostaje, przeznaczamy na zakup łodzi motorowej większej niż ta, którą ma sąsiad.
W przeszłości wysokie tempo wydajności pozwoliło UE dogonić USA. Od połowy lat 90-tych jednak wyraźnie osłabło. Utrzymuje się na poziomie ok. 1 proc.
Profesor Martin Feldstein, który zapewne za rok będzie ponownie jednym z kandydatów na prezesa Zarządu Rezerwy Federalnej, uważa, że w dużej mierze to właśnie za sprawą mew rynek nieruchomości działał jak dźwignia zwiększająca popyt. Jej skuteczność była niepokojąca. Ekonomiści czuli ciarki na plecach, gdy patrzyli bezradnie, jak Amerykanie szybciej wydawali pieniądze, niż byli w stanie je zarabiać. A pensje Amerykanów zależą, jak w każdym kraju, głównie od tego, ile ich gospodarka wytwarza towarów i usług. Ujemne oszczędności Amerykanów świadczyły jaskrawo, dlaczego ich kraj kupował tak dużo za granicą na kredyt. Ameryka musiała finansować swój stale rosnący deficyt handlowy, który bardzo osłabił dolara.