Bąble małe i duże

Osłabienie tempa wzrostu gospodarczego w Europie może być efektem nie tylko trudności, jakie przeżywa obecnie gospodarka amerykańska – pisze członek Rady Polityki Pieniężnej

Publikacja: 22.02.2008 05:40

Red

O stanie globalnej koniunktury decydują w dużej mierze mieszkańcy schludnych przedmieść wielkich amerykańskich miast. Wpływają na nią głównie w soboty, gdy jadą do supermarketów, by zapełnić bagażniki swych wielkich terenowych aut tanimi towarami z Chin, Korei, Indonezji, Meksyku i Brazylii. Ich wydatki na dobra konsumpcyjne to prawie jedna piąta popytu globalnego.

Amerykańscy konsumenci ożywiają globalny popyt zwłaszcza w okresach, gdy utrzymuje się koniunktura na amerykańskim rynku budowlanym. Było tak ostatnio przez wiele lat, aż do 2007 r. Koniunktura w budownictwie spowodowała w USA boom konsumpcyjny. Gdy ceny domów rosły, Amerykanie nie musieli oszczędzać, by ich zamożność się zwiększała. Co więcej, badania ankietowe potwierdzały to, co wiadomo o ludzkiej naturze. Gdy ceny domów rosły, ludzie wierzyli, że będą rosły długo i znacznie. Wierząc w to, nabierali przekonania, że stać ich, by więcej wydawać.

Amerykanie nie tylko chcieli więcej wydawać. Wzrost cen wartości ich domów sprawiał, że mogli wydawać więcej. A było tak za sprawą mew. Nie chodzi tu jednak o morskie ptaki. A o możliwość zamieniania na gotówkę wzrostu wartości domu, co po angielsku nazywa się w skrócie mew (mortgage equity withdrawal). Jak to się robi? Prosto. Refinansując zaciągnięty kredyt. Gdy cena naszego domu rośnie, zaciągamy kredyt pod zastaw jego aktualnej wartości. Jednocześnie spłacamy kredyt, który zaciągnęliśmy wcześniej na zakup domu. To, co nam zostaje, przeznaczamy na zakup łodzi motorowej większej niż ta, którą ma sąsiad.

W przeszłości wysokie tempo wydajności pozwoliło UE dogonić USA. Od połowy lat 90-tych jednak wyraźnie osłabło. Utrzymuje się na poziomie ok. 1 proc.

Profesor Martin Feldstein, który zapewne za rok będzie ponownie jednym z kandydatów na prezesa Zarządu Rezerwy Federalnej, uważa, że w dużej mierze to właśnie za sprawą mew rynek nieruchomości działał jak dźwignia zwiększająca popyt. Jej skuteczność była niepokojąca. Ekonomiści czuli ciarki na plecach, gdy patrzyli bezradnie, jak Amerykanie szybciej wydawali pieniądze, niż byli w stanie je zarabiać. A pensje Amerykanów zależą, jak w każdym kraju, głównie od tego, ile ich gospodarka wytwarza towarów i usług. Ujemne oszczędności Amerykanów świadczyły jaskrawo, dlaczego ich kraj kupował tak dużo za granicą na kredyt. Ameryka musiała finansować swój stale rosnący deficyt handlowy, który bardzo osłabił dolara.

Od zeszłego roku jednak ceny domów w USA już tylko spadają. Mewy odfrunęły. Ekonomiści wcale za nimi nie tęsknią. Pesymistyczne prognozy na najbliższą przyszłość są źródłem ostrożnego optymizmu prognoz długoterminowych. Jeśli Amerykanie zaczną więcej oszczędzać, a mniej wydawać, ich firmy będą więcej inwestować, a nurt płynącej z zagranicy rzeki importowanych towarów stanie się spokojniejszy.

W jednej ze swych książek prof. Zygmunt Bauman zwrócił uwagę, że współczesne państwa nie oczekują, już od swoich obywateli, że będą dzielnymi producentami. Oczekują głównie, że będą dzielnymi konsumentami, którzy chętnie ulegają pokusom rynku. Z pewnością Amerykanom należy się odpoczynek za to, że przez wiele lat nieomal samotnie podtrzymywali globalną koniunkturę. Niech teraz wzdłuż półek wielkich supermarketów więcej pobiegają także inne nacje, a w tym też Chińczycy.

Amerykański rynek hipoteczny przyciąga powszechną uwagę. W ostatniej jednak dekadzie stopy procentowe obniżyły się trwale także w wielu innych krajach. Zapewne więc i tam wystąpił boom na rynkach budowlanych. I rzeczywiście w strefie euro trudno wymienić kraj, w którym boomu budowlanego w ostatniej dekadzie nie było. Nie było go w Niemczech, ale tylko dlatego, że wystąpił wcześniej; tuż po ich zjednoczeniu.

Ostatnio najwięcej się mówi o boomie budowlanym w Hiszpanii, bo właśnie się skończył. A był to boom prawdziwy. Prof. Sebastian Royo podaje, że w 2004 r. wybudowano w Hiszpanii 700 tys. domów, czyli więcej niż w owym czasie we Francji, Niemczech, Belgii i Holandii. Hiszpanie nie mogli jednak swojego boomu schłodzić i jak Brytyjczycy, podnieść stopy procentowe, bo są w strefie euro.

Hiszpańscy politycy byli dumni, że ich kraj szybko się rozwijał. Tylko ekonomiści mieli mieszane uczucia. Nie martwili się, że gospodarce przydarzy się twarde lądowanie. Od 2000 r. obowiązują w hiszpańskiej bankowości mądre regulacje zobowiązujące banki do utrzymywania rezerw kapitałowych w wielkości proporcjonalnej do strat występujących w całym cyklu koniunkturalnym. Hiszpańscy ekonomiści bali się jednak o przyszły wzrost gospodarczy. Boom na rynku hipotecznym wywołał wzrost jednostkowych kosztów pracy i inflację. W strefa euro, nawet małe różnice w tempie inflacji, jeśli utrzymują się długo, mogą się stać przyczyną znacznego pogorszenia konkurencyjności eksportu. Tak się stało. W relacji do PKB deficyt handlowy Hiszpanii jest większy niż USA. Kurs pesety jednak nie spadnie jak dolara, bo pesety już nie ma. Potrwa długo, zanim spowolniony wzrost gospodarczy obniży tempo wzrostu jednostkowych kosztów pracy do poziomu, który pozwoli gospodarce hiszpańskiej odzyskać utraconą konkurencyjność w stosunku do innych krajów strefy euro. Gospodarka Hiszpanii może na długo zwolnić, co stało się już udziałem Włoch i Portugalii.

Tak jak wcześniej różne boomy na europejskich rynkach budowlanych pomagały podtrzymywać wzrost gospodarczy, tak teraz spadki cen na rynkach hipotecznych mogą osłabiać popyt. I to na długo. Wprawdzie można podać przykłady, że bywa inaczej, ale na ogół bąble na rynkach hipotecznych nie pękają. Raczej się wsysają. Ludzie robią zwykle wszystko, by spłacić kredyty hipoteczne. W końcu chodzi o dach nad głową.

Dlatego spadki cen nieruchomości z reguły nie bywają nagłe. Gdy mieszkańcy jakiegoś kraju widzą, że wartość ich domów i mieszkań powoli, ale systematycznie maleje, wstrzymują się przed nazbyt entuzjastyczną konsumpcją. W Niemczech dekoniunktura na rynku budowlanym trwała długo. Udział budownictwa w PKB Niemiec zmniejszał się z 14 proc. w okresie boomu na początku lat 90. do 7 proc. obecnie. Pełzająca dekoniunktura na rynku budowlanym była poddusiła popyt w Niemczech.

Profesor Daniel Gros uważa, że w strefie euro może wystąpić nowe zjawisko, które nie było wcześniej widoczne pod powierzchnią boomu na rynkach budowlanych. Może się okazać, że zróżnicowanie tempa wzrostu w krajach strefy euro będzie względnie trwałe. Dobra sytuacja w większości małych gospodarek strefy euro wynika w dużej mierze stąd, że są otwarte, czyli dostosowują się do zmian, które zachodzą wokół. Holandia prosperuje tak od XVII w.

Ewentualne pogorszenie się na europejskich rynkach hipotecznych może uczynić także bardziej widocznym niepokojące zjawisko, które trapi UE już dekadę. Jest nim niskie tempo wzrostu wydajności. W przeszłości było wysokie, co pozwoliło Europie dogonić USA. Od połowy lat 90. jednak tempo wzrostu wydajności w UE wyraźnie osłabło. Utrzymuje się uporczywie na poziomie niewiele wyższym niż 1 proc. Pod tym względem występuje znaczne zróżnicowanie między krajami eurolandu. Przyczyną jest w dużej mierze różny stopień zaawansowania reform strukturalnych, które są potrzebne w Europie, by zwiększać konkurencję wewnątrz poszczególnych gospodarek, poprawiać elastyczność rynków pracy oraz poziom wykształcenia. Jedno możemy stwierdzić. Osłabienie tempa wzrostu w Europie może nie być tylko efektem trudności, jakie przeżywa obecnie gospodarka USA.

Tekst wyraża prywatne poglądy autora, a nie instytucji, które reprezentuje

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację