Prezesem klubu sportowego MKS Cracovia, w którym działalność przyniosła mu w czasie minionego weekendu sporo nieprzyjemności, jest od czterech lat. Przede wszystkim jednak jest założycielem i szefem działającego od 14 lat ComArchu.
To firma mającą oddziały w Europie, USA, w krajach Bliskiego Wschodu. Pozycję rynkową ComArch zawdzięcza własnym produktom IT – oprogramowaniu dla biznesu, m.in. dla telekomunikacji, przedsiębiorstw produkcyjnych. Ale też odważnej strategii. – Chcemy być głównym obok SAP europejskim producentem oprogramowania – zapowiedział Janusz Filipiak. Porównywanie się do SAP może być uważane za przejaw megalomanii. Ale profesor, jak go często nazywają współpracownicy, mówił to, gdy firma miała już spółki w dziesięciu krajach. Zdobyła też kontrakty w USA i umowy z operatorami telekomunikacyjnymi w Niemczech, Francji, Szwajcarii.
Filipiak nie obawiał się wyjścia poza rodzime podwórko. Pewności dodała mu praca m.in. w laboratoriach France Telecom w Paryżu i na uniwersytecie w australijskiej Adelajdzie, gdzie zdobywał wiedzę naukową, a także doświadczenia menedżerskie. Po powrocie do Polski został profesorem nadzwyczajnym Akademii Górniczo-Hutniczej. Prace zlecane tej uczelni były inspiracją do utworzenia firmy. Już wtedy był znany z bezkompromisowego stawiania spraw. Gdy władzom uczelni zaczynało przeszkadzać, że angażował studentów (w ramach prac magisterskich wykonywali projekty dla firmy), ripostował: – Gdzie mają poznać praktykę?
Przed debiutem giełdowym ComArchu w 1999 r. nie krył swych celów – chciał się dzięki giełdzie uwiarygodnić i stworzyć dużą firmę (dziś zatrudnia prawie 3 tys. osób). Ale tuż po debiucie mógł się pożegnać z takimi planami. Stracił największego klienta – TP SA, źródło 40 proc. przychodów. To nauczyło go, by nie uzależniać się od jednego klienta, którą to zasadę stosuje do dziś. Nierzadko powtarza, że biznes to nie tylko wzloty. – Trzeba się nauczyć także przegrywać. Taki był, jest i będzie biznes – mówi.
Na pytanie, jakim jest szefem, odpowiada, że trudnym i wymagającym. – Z ludźmi nie można się cackać, bo wejdą człowiekowi na głowę. Muszą wiedzieć, kto rządzi – twierdzi.