Pieniądze do kasy płynęły szerokim strumieniem. Ale nie dlatego, że ten czy inny rząd tak świetnie pracował. Płynęły, bo wielkie i małe firmy podczas poprzedniego kryzysu przeszły porządną restrukturyzację, wiele się nauczyły, umiały się znaleźć na nowych rynkach. Płynęły, bo jako członek Unii staliśmy się atrakcyjnym miejscem do inwestowania. A i w gospodarce światowej też nieźle się działo. Płynęły nie dzięki rządom, ale mimo że ktoś niezbyt udolnie rządził.
Eksperci powtarzali jak mantrę, że okres wzrostu to najlepszy czas do cięć. Ale rządzący nie bardzo się tym przejmowali. Dokonania rządu PiS w tej materii polegały głównie na tym, że nie robił nic, więc przy okazji nie szkodził.
Rewolucję miała przynieść zmiana PiS na PO. Do władzy dochodzili ludzie, dla których wolność, sprawna gospodarka i uporządkowane finanse wydawały się najważniejsze.
Szybko jednak się okazało, że teraz myślą już inaczej. Donald Tusk i jego ministrowie przekonywali nawet, że cięcia nie są najważniejsze, a społeczeństwo nie wyrzeczeń teraz oczekuje, tylko przyjemności. Premier więc się uśmiechał i było miło.
Było i się skończyło. Kryzys nie dopadł nas jeszcze tak, jak Amerykanów czy Rosjan, ale nie ma co się łudzić – lepiej już nie będzie. A kiedy za chwilę naprawdę będzie źle i pieniądze przestaną płynąć, obudzimy się w ręką z nocniku. Z małym przychodami i wielkimi wydatkami. Przez niefrasobliwość czy raczej nieodpowiedzialność naszych przywódców straciliśmy wielką szansę. Zmarnowaliśmy trzy lata prosperity. Jarosławie Kaczyński, Donaldzie Tusku – dziękujemy.