[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/07/05/jaki-rachunek-zaplacimy-za-energie-atomowa/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Takie argumenty słychać z ust zwolenników energetyki jądrowej od dawna, zmienia się tylko ich nasilenie w mediach, co związane jest z koniunkturą na rynku surowców – im droższy gaz czy węgiel, tym częściej słyszymy o zaletach atomu, których nikt nie próbuje negować.
"Rzeczpospolita" dotarła jednak do wyliczeń, które stawiają pod znakiem zapytania ekonomiczne uzasadnienie budowy w Polsce elektrowni jądrowych. Ich wiarygodność jest tym większa, że zostały przeprowadzone na zlecenie państwowej spółki, która miałaby odpowiadać za atomowe inwestycje.
Okazuje się, że prąd wyprodukowany z atomu będzie co najmniej o połowę droższy od tego z tradycyjnych elektrowni, a niewykluczone, iż jego cena będzie nawet dwukrotnie wyższa. Co na to Ministerstwo Gospodarki? Twierdzi, że dysponuje analizami mówiącymi coś zupełnie innego: energia z atomu ma być od 20 do 50 proc. tańsza od tej wyprodukowanej z węgla czy gazu. Problem w tym, że resort nie chce zdradzić, co to za analizy, przez kogo i według jakich kryteriów przygotowane. Musimy więc wierzyć na słowo, że są wiarygodne. Ale czy w takim razie nieprawdziwy jest raport przygotowany na zlecenie należącego do państwa potencjalnego inwestora?
Najnowsze badania pokazują, że energetyka atomowa cieszy się wśród Polaków coraz większą popularnością. Szybko wydłuża się też kolejka samorządów, które chętnie widziałyby taką elektrownię u siebie. Rozpoczęcie jej budowy, po kilkunastu latach nieudanych prób (inwestycję w Żarnowcu wstrzymano na początku lat 90.), mogłoby być sukcesem każdego rządu. Trudno się zatem dziwić premierowi, że doprowadził do przyspieszenia prac.