Wielkie sieci handlowe zawsze budziły emocje. Miały zniszczyć drobny handel, ale jakoś do tego nie doszło, a stopień koncentracji na rynku handlu detalicznego wciąż mamy jeden z niższych w Europie.
Miały swoimi drakońskimi warunkami współpracy wyżyłować i zniszczyć dostawców, zwłaszcza tych mniejszych, chociaż – na logikę – byłoby to działanie wbrew samym sobie. Ale dla przeciwników sieci argument to nośny, zwłaszcza że akurat na potwierdzenie tezy o bardzo nieraz twardych warunkach współpracy z dostawcami, konieczności partycypowania przez nich w kosztach związanych z obecnością na półkach, przykłady by się znalazły.
Z sieciami walczy już Ministerstwo Rolnictwa, które chce za pomocą specjalnego zespołu kontrolować poziom cen w dużych sklepach. Teraz za temat sieci wzięło się Ministerstwo Gospodarki.
Samej idei stworzenia kodeksu dobrych praktyk, który normowałby zasady współpracy pomiędzy wielkimi sklepami a ich dostawcami, nie sposób nic zarzucić. Potem jednak zaczynają się schody. Ów dokument w obecnej postaci pokazuje, jak resort wyobrażałby sobie te stosunki i niekoniecznie musi to mieć wiele wspólnego z rynkową rzeczywistością. Wygląda na to, że w jego powstawaniu nie uczestniczyła chyba żadna ze stron i teraz ugrzęźnie w społecznych konsultacjach, bo obu stronom nie wszystkie zapisy się podobają. Co więcej, powstały w ten sposób dokument nikogo do niczego nie przymusi, bo jego przyjęcie ma być dobrowolne.
Szkoda, bo prawdopodobnie zmarnowano szansę wspólnego wypracowania akceptowalnych dla obu stron, opisanych reguł gry. Bo to, że by się przydały, wiedzą nie tylko przeciwnicy sieci.