Maciej Stańczuk: Zgubna moda na etatyzm

Koronawirus nie unieważnił paradygmatu większej efektywności własności prywatnej niż państwowej.

Publikacja: 21.06.2020 21:00

Maciej Stańczuk: Zgubna moda na etatyzm

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Wiele osób i autorytetów wieszczy koniec świata jaki znamy, reprezentując pogląd, że pandemia koronawirusa zmieni wszystkie paradygmaty. Takim rzekomo wątpliwym paradygmatem była krytyka własności państwowej w gospodarce. Pojawiają się coraz powszechniej tezy niemożliwe do udowodnienia, głoszące wyższość własności państwowej nad prywatną. Wszystko to w kraju, który doświadczył na własnej skórze zalet realnego socjalizmu.

Epidemia Covid-19 wykorzystywana jest do udowadniania fałszywych tez, które proponują jeszcze większą etatyzację gospodarki jako rzekome panaceum na wszystkie bolączki rynku. W niedawnym tekście dla „Rzeczpospolitej" prof. Jan Czekaj („Nasz kryzys jest lepszy niż wasz", 3 czerwca) rozprawił się z tą pseudotezą, pokazując zachowanie się WIG20 w ciągu pięciu lat do pandemii. A WIG20 jest przecież zdominowany przez spółki Skarbu Państwa (banki, energetyka i paliwa).

Przyczyną drastycznej przeceny tych aktywów jest prócz fatalnego zarządzania wykonywanie przez zarządy poleceń władz politycznych, często na bakier nie tylko z ekonomią, ale i zdrowym rozsądkiem. Takim przykładem jest nie tylko nieszczęsny blok węglowy Ostrołęka C, który nie ma nic wspólnego z deklarowanym strategicznym interesem państwa polskiego (miał opierać się na imporcie węgla zza wschodniej granicy, więc raczej by je obniżał). Oficjalne koszty tego humbugu inwestycyjnego przekraczają 1 mld zł.

Uniesienie patriotyczne

Ten i wiele innych projektów (przekop Mierzei, budowa promów, państwowy holding spożywczy to tylko wierzchołek góry) na krótko poprawiają humor i umacniają nastrój uniesienia patriotycznego. W długim okresie obniżają konkurencyjność gospodarki, bo są gigantycznym marnotrawstwem środków publicznych.

Kolejny przykład marnotrawstwa to nacjonalizacja banków. Argumentem za nią miało być antycykliczne zachowanie kontrolowanych przez państwo instytucji finansowych, zwłaszcza w czasie kryzysu. Okres po wybuchu pandemii Covid-19 pokazał coś przeciwnego: zamiast podtrzymywać akcję kredytową dla realnej sfery gospodarki, większość banków, w tym państwowych, zaczęła kredyty ograniczać.

Zadziałał klasyczny efekt wypychania finansowania przedsiębiorstw i gospodarstw domowych przez potrzeby państwa. Gdyby nie rządowe tarcze antykryzysowe pompujące gotówkę do firm, wiele z nich miałoby duże problemy płynnościowe, bo nie mogły liczyć na banki. Większość banków kontrolowanych przez rząd drastycznie zaostrzyła wymogi udziału własnego dla kredytów hipotecznych (z 10 do nawet 40 proc.), pozbawiając setki tysięcy Polaków marzeń o mieszkaniu.

Stosunkowo w najmniejszym stopniu swoją politykę zmieniły banki zagraniczne, które z jednym wyjątkiem utrzymały ofertę kredytową sprzed pandemii. Odcięcie Polaków od finansowania (zatrudnieni w gastronomii, branży eventowej czy transporcie nie dostaną kredytu hipotecznego), również przez nierozważną politykę regulacyjną, stanowi duży problem dla perspektyw gospodarki.

Dla porównania, nadzór w Nowej Zelandii wprowadził regulację pozwalającą zastosować LTV (relacja wartości kredytu do wyceny nieruchomości) na poziomie 100 proc., a rząd dał bezpośrednie dopłaty do kredytów hipotecznych. To powinno stymulować popyt inwestycyjny.

Nacjonalizacja banków w Polsce nie przyniosła nic dobrego, przeceniała je wręcz o kilkadziesiąt miliardów złotych. Zwykle jej efektem jest kryzys gospodarczy. Czy w Polsce będzie podobnie?

Fałszywy mit II RP

Miłośnicy etatyzacji oczywiście nie odnoszą się do PRL, gdyż są werbalnymi antykomunistami. Inspiracji szukają w II RP. Trudno jednak pozytywnie ocenić tamten okres z punktu widzenia wzrostu zamożności obywateli. Gospodarka rozwijała się w miarę szybko tylko w dekadzie 1920–1929, kiedy nadganialiśmy dystans do Zachodu. Potem było gorzej: rozwijaliśmy się dużo wolniej od większości krajów europejskich. PKB na mieszkańca w dziesięcioleciu 1929–1939 wzrósł zaledwie o 3 proc.

Do dzisiaj wspominane są wielkie inwestycje państwowe, jak COP czy budowa portu w Gdyni, które jednak nie zmieniły sytuacji (choć akurat Gdynia pomogła zakończyć wojnę celną z Niemcami). Państwo tworzyło monopole, utrudniano funkcjonowanie małej i średniej przedsiębiorczości, ograniczano konkurencję, dawano przywileje wielkim firmom, które za wyłączność na rynku miały przynosić państwu nadzwyczajne dochody. Monopole wpłacały do budżetu 1/3 dochodów, ale ich działanie było bardzo szkodliwe dla gospodarki. Skutkiem monopolizacji były zawyżone ceny, a w efekcie pauperyzacja ludności.

Monopol telekomunikacyjny doprowadził do tego, że w przeddzień wybuchu II wojny światowej Polska miała najmniejszą w Europie liczbę telefonów na mieszkańca (7 na 1000). Byliśmy jednym z najuboższych społeczeństw w Europie. Mieliśmy najmniej aut osobowych na mieszkańca, najgorszą służbę zdrowia (gorzej było tylko w Bułgarii), nic dziwnego, że ludzie masowo emigrowali. Monopolizacja i kartelizacja gospodarki sprawiły, że przemysł polski międzywojnia był niekonkurencyjny. COP pompował wydatki militarne (30 proc. budżetu), mimo to polska armia została doszczętnie rozbita we wrześniu 1939 r.

II RP to okres etatyzmu, skrajnie nieefektywnej gospodarki, woluntaryzmu inwestycyjnego, co przekładało się na niski poziom życia obywateli. Hurapatriotyczne i bezrefleksyjne odnoszenie do tego okresu przez obecną ekipę rządową nie wytrzymują konfrontacji z faktami. A już zupełnie niezrozumiała jest apologetyka rzekomo silnej II RP. To państwo było bardzo słabe, jak każde, które etatyzując gospodarkę, wierzy, że ją wzmacnia. Zderzenie tego modelu rozwoju z rzeczywistością skończyło się w 1939 r. katastrofą narodową.

Paradygmat większej efektywności własności prywatnej nad państwową nie został unieważniony przez koronawirusa. Wręcz przeciwnie, jest bardziej aktualny niż kiedykolwiek.

Autor jest doradcą ekonomicznym Lewiatana, członkiem TEP

Wiele osób i autorytetów wieszczy koniec świata jaki znamy, reprezentując pogląd, że pandemia koronawirusa zmieni wszystkie paradygmaty. Takim rzekomo wątpliwym paradygmatem była krytyka własności państwowej w gospodarce. Pojawiają się coraz powszechniej tezy niemożliwe do udowodnienia, głoszące wyższość własności państwowej nad prywatną. Wszystko to w kraju, który doświadczył na własnej skórze zalet realnego socjalizmu.

Epidemia Covid-19 wykorzystywana jest do udowadniania fałszywych tez, które proponują jeszcze większą etatyzację gospodarki jako rzekome panaceum na wszystkie bolączki rynku. W niedawnym tekście dla „Rzeczpospolitej" prof. Jan Czekaj („Nasz kryzys jest lepszy niż wasz", 3 czerwca) rozprawił się z tą pseudotezą, pokazując zachowanie się WIG20 w ciągu pięciu lat do pandemii. A WIG20 jest przecież zdominowany przez spółki Skarbu Państwa (banki, energetyka i paliwa).

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację