Pospolite ruszenie szlachty, mimo jej niewątpliwego męstwa i zaangażowania, ponosiło klęski, bo wojaczka nie była głównym zajęciem zwołanych naprędce żołnierzy. Dla Polski pożyteczniej by było nie odrywać ich od roli, a wojsko utrzymywać z podatków. Ale z powodów politycznych długo utrzymywano ten archaiczny sposób prowadzenia wojen. Minister skarbu Mikołaj Budzanowki, jako historyk, powinien wiedzieć to najlepiej. Mimo to zdecydował się on jednak powołać pospolite ruszenie państwowych firm do walki o gaz łupkowy.

Według nowego pomysłu resortu skarbu już nie tylko PGNiG mające doświadczenie w wydobyciu gazu (niełupkowego), nie tylko Orlen i Lotos zajmujące się paliwami, ale także państwowe firmy energetyczne powinny dołączyć do spółek dziurawiących nasz kraj szybami w poszukiwaniu surowca, który ma nas uniezależnić od rosyjskich dostaw.

Cel tych działań jest niezwykle istotny, wręcz pierwszoplanowy dla gospodarczego i politycznego powodzenia Polski. Ale metoda jest fatalna. Firmy energetyczne mają dość własnych zadań. Za kilkadziesiąt miliardów złotych trzeba zmodernizować i powiększyć nasze elektrownie oraz zbudować siłownię atomową. To naprawdę wielkie wyzwanie, które już dziś realizowane jest zbyt wolno. Niech wydobyciem gazu łupkowego zajmą się ci, którzy się na tym choć trochę znają.

Powinniśmy się też starać o zainteresowanie inwestorów zagranicznych. Na razie jednak zapowiedzi premiera Donalda Tuska, że obłoży wydobycie gazu specjalnym podatkiem, na pewno temu nie sprzyja. Jeżeli zainteresowanie wydobyciem tego surowca jest zbyt małe, to – zamiast straszyć podatkiem – obiecajmy ulgi. Wtedy zapewne pojawi się i polski kapitał prywatny. W przeciwnym razie hasło, że polski gaz powinno się wydobywać polskimi rękami, może pozostać puste. A rezultat będzie taki, że i gazu będzie za mało, i prąd trzeba będzie importować.