Tytuł: interwencje banku centralnego na rynku obligacji, scenarzysta: minister finansów Jacek Rostowski. Szczerze, jego wypowiedź można porównać do słów premiera w expose na temat podatku od kopalin. Na szczęście wczoraj ceny obligacji nie spadły (jak wtedy akcje KGHM), ale w poniedziałek inwestorzy z Londynu i Nowego Jorku mieli wolne.
Sugestia ministra, że możliwy jest zakup przez NBP rządowych papierów w dobie burzy na rynkach wywołanej kryzysem strefy euro, to jak czerwona płachta na byka. Takie wypowiedzi mogą przynieść niepożądany skutek, czyli spadek cen polskich papierów skarbowych. Czy rzeczywiście taki był cel ministra? Nieuzasadnione apele w kierunku banku centralnego szkodzą. Widać to jaskrawo na Węgrzech. A może Rostowski wbrew temu, co mówi, chce, „byśmy mieli w Warszawie Budapeszt"? Niezależność NBP to wielki skarb. Dbajmy więc o reputację.
Wypowiedź ministra może zostać odczytana jako zachęta do podjęcia gry z polskim rządem i bankiem centralnym przez czekających na takie wyzwania inwestorów. Do tej pory minister strzegł podziału ról i odmawiał komentarzy dotyczących kursu złotego czy stóp procentowych, wskazując, że to domena niezależnego banku centralnego. Tym razem poszedł zdecydowanie za daleko.