Unijni politycy w ostatnich latach wielokrotnie dowodzili, że ich kompetencje ekonomiczne są raczej mierne. Przykładem stosunek do instrumentów CDS, które ubezpieczają posiadaczy instrumentów dłużnych na wypadek niewypłacalności emitenta. Brukseli zależało, żeby restrukturyzacja długu Grecji nie doprowadziła do wypłaty tego typu "polis", bo byłby to stempel poświadczający jej bankructwo. Dodatkowo, wielu unijnych decydentów uważa kontrakty CDS za instrumenty czysto spekulacyjne, za pomocą których - parafrazując szwedzkiego ministra finansów Andersa Borga - rynkowe watahy wilków próbowały rozszarpać Europę. W tym świetle wypłata CDS-ów na greckie obligacje oznaczałaby, że spekulanci zatriumfowali.
Na szczęście to nie Bruksela, tylko ISDA decyduje, kiedy posiadacze CDS mają prawo otrzymać odszkodowanie. A ta w przypadku Grecji nie miała wątpliwości. Inaczej skutki - te niedostrzegalne na pierwszy rzut oka - mogłyby być katastrofalne. Wartość CDS-ów ubezpieczających obligacje innych państw zostałaby podważona. Jeszcze niedawno nie byłby to problem, bo inwestorzy wierzyli, że żaden kraj Zachodu zbankrutować nie może. Dziś jednak brak możliwości ubezpieczenia się na wypadek takiego scenariusza sprawiłby, że każdy kraj, którego wiarygodność nie jest niepodważalna, musiałby zaoferować inwestorom wyższe niż dziś oprocentowanie obligacji. Niektóre z nich mogłyby tego nie udźwignąć.