Tłumaczyli jednak cierpliwie, że ze względu na kryzys w strefie euro i utrzymującą się niepewność w globalnej gospodarce, z decyzją trzeba czekać na kolejne dane dotyczące wzrostu polskiego PKB, produkcji przemysłowej czy zmian cen. Mimo że sygnały płynące z naszej gospodarki okazywały się najczęściej nieoczekiwanie dobre – jeśli nie liczyć inflacji, która uporczywie nie spadała – wciąż zwlekali z podwyżką stóp. A kiedy już wyglądało na to, że polska gospodarka jest odporna na zawirowania na światowych rynkach, członkowie RPP postanowili pokazać, że stracili cierpliwość i nadszedł czas na twardą walkę z inflacją. I od kilku tygodni wysyłają wyraźne sygnały, że rynek powinien spodziewać się wreszcie podwyżki stóp. Na ich nieszczęście akurat wtedy, gdy nawet przewodniczący Rady, a jednocześnie prezes NBP Marek Belka zaczął brać stronę „jastrzębi", dane ekonomiczne zaczynają pokazywać, że Polska jednak nie oparła się szalejącemu w Europie kryzysowi. Rada stoi więc przed bardzo trudnym wyborem: albo znowu stóp nie podniesie i będzie ostro krytykowana przez analityków za brak wiarygodności, albo je podwyższy, co w sytuacji spowolnienia gospodarczego niektórzy ekonomiści ocenią jako niepotrzebne osłabianie i tak marnej koniunktury. A można było przecież jeszcze miesiąc cierpliwie poczekać...