Po prostu, inflacja pożre wzrost naszych wynagrodzeń. To groźne zjawisko dla gospodarki, bo oznacza ni mniej, ni więcej, że stać nas na mniejsze wydatki, na mniejsze zakupy w sklepach, na mniejszą konsumpcję lub mniejsze oszczędności.

Takie zjawisko to splot całkiem wysokiej inflacji, z którą borykamy się już od kilku lat, z praktycznym brakiem podwyżek w firmach. Trudno jednak dziwić się przedsiębiorcom, bo obecnie działają w dosyć niesprzyjającym otoczeniu rynkowym. Zamówienia na ich produkty i usługi spadają. Konsumenci ograniczają swoje potrzeby, a sektor bieznesowy tnie koszty wszędzie, gdzie się da. Do tego państwo trzyma budżet w ryzach, także oszczędzając zarówno na bieżącym utrzymaniu, jak i na inwestycjach. Na razie trudno znaleźć jakieś źródło potencjalnego wzrostu gospodarki. Co więcej, o ile jeszcze na początku roku firmy miały całkiem niezłe zyski, to prognozy na III kwartał i dalej mówią już o sporym ich obniżeniu. Nie ma się więc, czym dzielić z pracownikami.

Z punktu widzenia pracownika, na brak podwyżek można się zgodzić, o ile firma przy okazji nie tnie na gwałt zatrudnienia. I na razie wygląda na to, ze biznes rzeczywiście realizuje taką strategię. Ostatnie dane pokazują, że liczba pracujących w przedsiębiorstwach utrzymuje się na prawie niezmienionym poziomie już od kilku miesięcy. W realizacji tej strategii może pomóc przywrócenie przez rząd rozwiązań pozwalających na elastyczne kształtowanie czasu pracy, oby ta pomoc nie przyszła za późno, gdy firmy już zaczną także żegnać się z pracownikami.