Głównym argumentem przeciwko przyjęciu euro (poza oczywistym – niespełnianiem kryteriów) jest polityka rządu. Co to za kraj, który zakłada w budżecie wpływy z mandatów? Polacy powinni złośliwie zacząć przestrzegać wszystkich przepisów – i to zarówno kierowcy, jak i piesi. Będzie to oczywiście krok nieco przypominający samobójstwo, ponieważ widząc brak wpływów minister Rostowski gotów jest niemal na wszystko. Mógłby nagle podnieść VAT, wprowadzić jakiś interesujący podatek – od długości włosów na przykład: powyżej i poniżej pewnej, ustalonej bardzo skomplikowanym wzorem, granicy.

A poważniej – skok na fundusze emerytalne jest już wtedy pewny. Nie mówiąc o znacznym ożywieniu działalności Urzędów Skarbowych, które zapewne, pod presja odgórnych zaleceń (chociaż same mają też znakomite pomysły) wzięłyby się za ściąganie (i ściganie). Pożyczyłeś pieniądze znajomemu? Płać. Nieważne, że żadnej korzyści nie odniosłeś  (oddał tyle, ile pożyczył), a jemu pozwoliło to przeżyć do pierwszego.

Bo na cięcie wydatków nie ma co liczyć. To, co się w tej kwestii odbywa, to, jak głosi znane powiedzonko, „pic na wodę i fotomontaż". Bo po co komuś zabrać (zwłaszcza, że to pewnie znajomy), skoro można dołożyć obciążenia obcemu? Przecież to tylko obywatel...